Barack Obama jest trzecim urzędującym prezydentem USA, który otrzymał pokojową Nagrodę Nobla. Theodore Roosevelt dostał ją za wynegocjowanie pokoju w wojnie rosyjsko-japońskiej, Woodrow Wilson zasłużył na nią stworzeniem Ligi Narodów. Za co nagrodzono Baracka Obamę?
Z braku równie namacalnych osiągnięć nasuwają się dwa wyjaśnienia: za położenie kresu jednostronnej polityce George’a Busha i za rozbudzenie nadziei, że Ameryka „wróci do świata”.
Wyrazem jednego i drugiego było kwietniowe przemówienie w Pradze, w którym Obama nakreślił wizję likwidacji broni jądrowej. Wówczas przyjęte jako akt politycznego marzycielstwa, dziś rysuje się jako coraz bardziej konkretny, nawet jeśli wieloletni projekt polityki globalnej. W lipcu USA i Rosja zaczęły rozmowy o radykalnych redukcjach arsenałów strategicznych. We wrześniu, rezygnując z tarczy antyrakietowej, Obama utorował drogę do ostrzejszych sankcji wobec Iranu, co z kolei odblokowało negocjacje rozbrojeniowe z tym krajem. Oba te procesy są jednak w powijakach i dziś nie sposób przewidzieć, czym się zakończą.
To pierwszy powód, dla którego nagroda jest przedwczesna. Drugi i ważniejszy to ten, że Nobel może utrudnić Obamie osiągnięcie założonych celów. Irańczycy chętnie podbiją stawkę w rozmowach o rozbrojeniu atomowym, wiedząc, że wiarygodność Obamy na Zachodzie zależy teraz od ich ustępstw. Z pokojowym Noblem w kieszeni prezydentowi USA trudniej będzie pójść na ewentualną wojnę z Iranem, a republikańskiej opozycji łatwiej go będzie atakować. Wreszcie wyróżnienie podnosi do kwadratu i tak ogromne oczekiwania wobec Obamy na Zachodzie, zwiększając tylko ryzyko, że laureat je zawiedzie. Taki Nobel to nie nagroda, tylko kamień u szyi.