Z suchego komunikatu wynika, że w ubiegłym tygodniu w areszcie przy ul. Rakowieckiej w Warszawie powiesił się osadzony Andrzej L. Ta śmierć nie wzbudziła zainteresowania mediów, więzienne samobójstwa już się opatrzyły. Tymczasem zgon tego aresztanta może mieć brzemienne skutki dla słynnej sprawy uprowadzenia i zabójstwa inwestora giełdowego Piotra Głowali (w 2004 r.).
Andrzej L. ps. Rygus uczestniczył w porwaniu Głowali. Kiedy go zatrzymano, obciążył inne osoby, w tym gangstera Janusza G. ps. Graf i finansistę Janusza Lazarowicza. W zamian prokuratura uzyskała dla niego status świadka koronnego, chociaż policjanci z CBŚ ostrzegali, że wiarygodność zeznań Rygusa jest wątpliwa. Na podstawie jego relacji zbudowano akt oskarżenia przeciwko Grafowi i wydano list gończy za Lazarowiczem. Ten ukrył się w RPA, gdzie spotkali się z nim reporterzy „Polityki” (POLITYKA 51/08). Tłumaczył, że chociaż jest niewinny, do Polski dobrowolnie nie przyjedzie, bo obawia się długotrwałego aresztu, zanim sąd oczyści go z zarzutów. Prokuratura do dzisiaj nie wystąpiła do władz RPA o jego ekstradycję.
Obawy o wiarygodność głównego świadka w tej sprawie potwierdziły się, kiedy Andrzej L. zniknął. Ukrywał się i w tym czasie popełnił nowe przestępstwa (podejrzewano, że wziął udział w kolejnym porwaniu). Wydano za nim list gończy. Schwytano go 18 września 2009 r., utracił status świadka koronnego i trafił do aresztu. 29 września powiesił się w celi. Jego zeznania prokuratura może odłożyć na półkę. A to oznacza, że po pięciu latach śledztwa w sprawie śmierci Głowali organy ścigania wciąż stoją w miejscu.