Archiwum Polityki

Autostradą do opery

Rozmowa z Pawłem Potoroczynem, dyrektorem Instytutu Adama Mickiewicza

Piotr Sarzyński: – Kierowany przez pana Instytut co roku w innym kraju organizuje wielkie całoroczne festiwale polskiej kultury. A nie lepiej byłoby elastycznie: do Francji teatr, bo to lubią, do Niemiec – wystawę, bo się najlepiej sprzeda, do Anglii muzykę – bo cenią.

Paweł Potoroczyn: – Ja sam byłem sceptyczny wobec modelu sezonowego, dopóki nie zobaczyłem w Izraelu, co ta formuła, jeśli jest dobrze przygotowana, potrafi zdziałać. Poza tym Sezony to wprawdzie najbardziej widoczna, ale niecała nasza praca. W wymiarze finansowym mniej więcej połowę przeznaczamy na Sezony, a drugą połowę kierujemy na projekty rozproszone po różnych krajach. Tutaj też nie ma jednego, standardowego protokołu. Raz lepiej zorganizować jedną wielką, spektakularną prezentację w słynnym muzeum, sali koncertowej czy teatralnej. Kiedy indziej zaś te same pieniądze przeznaczyć na pięć skromniejszych. I za każdym razem potrzebny jest kalkulator, kartka papieru, ołówek, analiza, relacja nakładów do spodziewanych korzyści, procentowy stosunek środków publicznych do budżetu całego projektu, koszty dotarcia do jednego odbiorcy itd. To nie są kaprysy albo nasze osobiste preferencje, to są starannie przemyślane i dobrze przygotowane decyzje.

Niemcy, Brytyjczycy, Francuzi, Włosi, Hiszpanie też mają podobne instytuty, a jakoś nie słyszałem, by organizowali sezony własnej kultury za granicą.

Tamte instytucje istnieją po kilkadziesiąt lat, mają ogromne budżety, doświadczenie. Reprezentują kraje o wypracowanej strategii marki narodowej. Tymczasem nasza profesjonalna dyplomacja kulturalna, istniejąca głównie dzięki MSZ, liczy sobie jakieś 10 lat, a jednej spójnej strategii marki w skali państwa nie mamy nadal. Zanim więc wejdziemy w światowy obieg dóbr kultury, musimy głośno krzyknąć tu i tam: Halo!

Polityka 40.2009 (2725) z dnia 03.10.2009; Kultura; s. 62
Reklama