Archiwum Polityki

Na okrągło

Ciekawe zjawisko: Japończycy wybrali sobie swojego Donalda Tuska na premiera! Yukio Hotoyama w młodości był nieśmiały. „Potrzeba akceptacji wykształciła w nim niesamowitą zdolność upodobniania się do otoczenia. – On byłby zdolny jednego dnia stać się buddystą, następnego dnia muzułmaninem, a jeszcze następnego katolikiem – wspomina kompan Hotoyamy ze studiów” – czytamy w „Gazecie”. Czy ów Japończyk nie przypomina pewnego Kaszuba, który najpierw był zwolennikiem kary śmierci, a potem – gdy trzeba było wejść do Europy – jej przeciwnikiem? Czyż nie zapowiadał, że zrobi coś w sprawie CBA, lustracji, IPN, by po wyborach zaakceptować Kamińskiego i Kurtykę?

Największym atutem Hotoyamy w wyborach – czytamy dalej – był „banalny fakt, że nie należy do skompromitowanej, rządzącej od pół wieku Partii Liberalno-Demokratycznej. Że jest inny, nowy, niepodobny do żadnego z ministrów”. Czyż to nie jest wykapany Tusk, którego największym atutem było to, że nie należy do skompromitowanej partii PiS, która rządziła na szczęście krótko, ale dla większości wyborców było to i tak dużo za długo? Czyż Tusk nie jest inny, nowy, niepodobny do żadnego z poprzednich ministrów? Wystarczy porównać go z Ziobrą, Fotygą, Szczygłą, a nade wszystko z Jarosławem Kaczyńskim – czyż na ich tle Donald Tusk nie wygląda jak premier Hotoyama na tle całej plejady japońskich liberalnych demokratów, którzy mają na koncie gigantyczne kompromitacje, jak choćby pamiętny skandal z samolotami Lockheed i wiele innych skandali?

Czyż życzliwy i uśmiechnięty Obama nie budzi uczuć cieplejszych niż jego poprzednik – bogaty kowboj z Teksasu? (Na marginesie: nie powinno się pisać o małżonce premiera Japonii ani czyjejkolwiek, że jest „podstarzała”, jak to czyni autor artykułu w „Gazecie”.

Polityka 39.2009 (2724) z dnia 26.09.2009; Passent; s. 123
Reklama