Archiwum Polityki

Od RNA do DNA

Skąd wzięło się życie na Ziemi? Jak powstaliśmy? Te pytania ludzie zadają sobie od niepamiętnych czasów. Uczeni są coraz bliżej wyjaśnienia tej frapującej zagadki.

W kręgu kultury zachodniej do niedawna powszechnie wyznawano teorię, że człowiek powstał z prochu, czy raczej z gliny, ulepiony przez Stwórcę. Arystoteles uważał, że życie powstaje wskutek samorództwa – węgorze i żaby z mułu rzek, gąsienice z gnijących szczątków roślinnych, a wszelkie inne robactwo z brudu, czyli z nieco mniej szlachetnych surowców i bez udziału sił wyższych. Ten pogląd był akceptowany przez stulecia i na dobre podważył go dopiero w XIX w. Ludwik Pasteur.

Uczonym takie odpowiedzi zaczęły się wydawać zbyt ogólnikowe. Może powstaliśmy z prochu, ale warto dociec, jaki dokładnie był chemiczny mechanizm tego procesu? Sam Karol Darwin w jednym ze swych listów sugerował, że życie na Ziemi zrodziło się „w jakimś małym ciepłym stawie, obfitym we wszelkie substancje, takie jak amoniak czy sole fosforowe, w obecności światła, ciepła, wyładowań elektrycznych etc., tak, że chemicznie stworzony został związek białkowy gotów do bardziej złożonych przemian”.

Choć naukowe teorie biogenezy interesują biologów (a także licznych laików), nie przypadkiem nowoczesne koncepcje na ten temat powstały w krainie materializmu dialektycznego. Ich autorem był rosyjski uczony Aleksander Oparin, który w 1923 r. ogłosił swą teorię koacerwatów, w myśl której pierwsze zdolne do samopowielania kropelki białkowe powstały w pierwotnym oceanie. Była to hipoteza wciąż bardzo ogólnikowa, choć zasługą Oparina było realistyczne założenie, iż atmosfera ziemska nie zawierała w tym czasie tlenu, który doprowadziłby szybko do rozpadu samorzutnie powstałych związków organicznych. Kilka lat później rozwinął ją wybitny brytyjski genetyk John Haldane (także marksista) i od tego czasu stała się ona obowiązującą hipotezą dotyczącą pochodzenia życia. Problem, przed jakim stali badacze, był taki, że właściwie nie bardzo było wiadomo, co to jest życie i tej ważkiej kwestii warto poświęcić nieco uwagi.

Polityka 39.2009 (2724) z dnia 26.09.2009; Nauka; s. 94
Reklama