Nocny, nieudany telefon Obamy do Tuska i niefortunna data ogłoszenia decyzji nie były despektem dla Polski, jak chce to widzieć Jarosław Kaczyński. Amerykanie nie zamierzali informować Polaków i Czechów w takim trybie: w 70 rocznicę sowieckiej napaści na Polskę. Jeśli ktokolwiek wybrał 17 września, to „Wall Street Journal”, który tego dnia napisał, że tarcza jest pogrzebana. Przeciek zmusił Obamę do natychmiastowego ogłoszenia decyzji, w przeciwnym razie Polacy i Czesi dowiedzieliby się o niej z własnych gazet. W pośpiechu nikt nie miał czasu sprawdzać dat w kalendarzu europejskich rocznic, Biały Dom nie konsultował się nawet z własną ambasadą w Warszawie.
Strona polska od dawna wiedziała, że tarczy nie będzie, choć nie znała terminu ogłoszenia samej decyzji. Co ważniejsze, nie wiedziała, co Amerykanie zaproponują zamiast bazy antyrakiet w Redzikowie. Dlatego Tusk nie zgodził się na nocną rozmowę z Obamą i poprosił o przełożenie jej na następny dzień, już po wizycie amerykańskiej delegacji i konsultacjach z ekspertami MON nad nową amerykańską ofertą. Chciał mieć czas na przygotowanie polskiego stanowiska, a wbrew temu, co pisze część prasy, żaden przywódca nie ma obowiązku przyjmowania telefonu od prezydenta USA o każdej porze dnia i nocy. Tusk postąpił racjonalnie.
Nieodpowiedzialna była za to reakcja Pałacu Prezydenckiego. Gdy premier i szef dyplomacji milczeli, szanując prośbę Amerykanów, by nie uprzedzać wystąpienia Obamy, do zachodnich agencji prasowych trafiły wypowiedzi szefa BBN Aleksandra Szczygły o tym, że rezygnacja z tarczy to „porażka długofalowego myślenia Ameryki o tej części Europy”. Dzień później na populistyczny wagonik wskoczyły brukowe media. „Zdrada! USA sprzedały nas Rosji i wbiły nam nóż w plecy” – krzyczał z pierwszej strony „Fakt”, w środku drukując tekst Lecha Kaczyńskiego, który winą za decyzję Obamy obarcza Tuska.