W Narwiku, miejscu najbardziej dramatycznych zmagań wojennych, gdzie m.in. Polacy stoczyli zwycięską bitwę z Niemcami, otwarto niedawno nowe Centrum Pamięci. Pojawiły się książki i filmy, które wywołały gorącą dyskusję.
Norwegia dała światu przywódcę nacjonalistycznej partii – Vidkuna Quislinga,
którego nazwisko stało się w wielu językach synonimem zdrajcy ojczyzny, kolaboranta wspomagającego zaborcę. Niemniej Norwegia wyszła z wojny z chwalebną kartą. Przyczyniła się do tego działalność norweskiego ruchu oporu. Zbrojną organizację Milorg uznano po wojnie za najbardziej skuteczną grupę sabotażową w Europie. Jej działalność upamiętnił głośny przed laty film „Bohaterowie Telemarku” z Kirkiem Douglasem, przedstawiającym atak na fabrykę ciężkiej wody w Rjukan, który pokrzyżował niemieckie plany budowy bomby atomowej.
W tym roku olbrzymim powodzeniem cieszył się rodzimy film „Max Manus”, którego tytułowy bohater był jednym z przywódców Milorga. Nakręcony z hollywoodzkim rozmachem miał milionową widownię. I rozbudził na nowo emocje związane z wojną. Kiedy podczas kręcenia filmu statyści przebrani za niemieckich okupantów maszerowali główną ulicą Oslo, a na gmachu norweskiego parlamentu zawisła ponownie flaga ze swastyką, ludzie wznosili antyfaszystowskie okrzyki i pluli na aktorów.
Max Manus jest legendą norweskiego oporu, podobnie jak u nas bohaterowie „Kamieni na szaniec”. Film nieco ją odbrązawia przedstawiając także skłonności Manusa do alkoholu i pięknych kobiet. To spotkało się z protestami wśród widzów. Film jest jednym z głównych kandydatów do tegorocznego Oscara.
Max Manus, który przeżył wojnę, był członkiem tzw. gangu Oslo, który wsławił się m.in. wysadzeniem kilku niemieckich okrętów wojennych.