Poleć do Damaszku i wsiądź w autobus 44 na południe. Po półgodzinie jazdy z centrum miniesz bramę z syryjską i palestyńską flagą oraz portretami liderów obu narodów. Narodów – gdyż tylko pierwszy z nich cieszy się własnym niepodległym państwem i oficjalną stolicą. Jesteś na Jarmuku – jednej z kilku nieoficjalnych stolic palestyńskich.
Przejdź się ulicami i zaułkami. Na pierwszy rzut oka wyglądają zwyczajnie: chaotycznie zaprojektowane kilkupiętrowe domy, sklepy z ciuchami, mięsem, kawą i starymi telewizorami – taki jest cały Damaszek. Ale wyobraź sobie, że prawie wszyscy, którzy cię mijają, są oficjalnie przez ONZ opatrzeni statusem uchodźcy. A dla takich normalność wcale nie jest oczywista – w innych częściach Syrii, a także w Libanie, Jordanii, na Zachodnim Brzegu i Gazie, palestyńscy uchodźcy mieszkają w namiotach z napisem UN i żywią się międzynarodową jałmużną wydawaną na kartki.
Najprędzej zauważalna różnica między Jarmukiem a resztą Damaszku tkwi w liczbie i treści papieru, którym oblepione są domy. Z każdego wolnego skrawka ściany spogląda na ciebie poważny Jaser Arafat albo martwe oczy dziecka męczennika, zabitego w Strefie Gazy podczas najnowszego wybuchu izraelskiej złości. Idąc główną ulicą natkniesz się na sklep z artykułami patriotyczno-nostalgicznymi. Są flagi Palestyny w każdym rozmiarze, podobnie jak ozdobne mapy kraju, którego kontur większość pilnych uczniów geografii na świecie rozpoznałaby jako Izrael.
Wkrótce dojdziesz do niewielkiego placu przed głównym meczetem dzielnicy.
Jeśli znów gdzieś Palestyńczykom dzieje się krzywda, a w dodatku jest akurat późne popołudnie, masz duże szanse trafić tam na patriotyczną imprezę.