Kuratorzy już dawno dostrzegli rosnący udział kobiet w światowej sztuce i dawali temu wyraz stosownymi wystawami. Niektóre z nich, z uwagi na skalę lub artystyczne wybory, pamiętane są zresztą do dziś. Na przykład rozległa „Kobiety-artystki 1550–1950” w Los Angeles (1976), „Współczesna sztuka kobiet” w Wiedniu i Monachium (1986) czy prowokacyjna „Złe Dziewczyny” w Nowym Jorku (1994). Paryska wystawa nie stanowi więc żadnego przełomu. Jest jednak ważna, bo przez swój rozmach może być uważana za wiarygodne i pełne kompendium wiedzy o kobiecej sztuce ostatniego stulecia. I tak też próbują – nieco na wyrost – przedstawiać ją organizatorzy. Ale zacznijmy od bliskiej ciału koszuli, czyli obecności na wystawie Polek.
Już na pierwszy rzut oka wygląda to źle, doliczyłem się bowiem tylko sześciu artystek z nadwiślańskim rodowodem, co oznacza skromny 3-procentowy udział w przedsięwzięciu. Na drugi rzut wygląda jeszcze gorzej. Alicja Halicka i Tamara Łempicka przyszły wprawdzie na świat w Polsce, ale nad Sekwaną tak zapuściły korzenie, że Francuzi uważają je za swoje. Katarzyna Kobro została wprawdzie wymieniona w katalogu, ale równie długo, co bezskutecznie, ganiałem po wystawowych salach, by znaleźć jej pracę. Musi więc to być coś niewielkiego, na pewno nie jedna z jej prac przestrzennych. Podobnie jest z Aliną Szapocznikow. Zamiast którejś z rzeźb, pokazano cykl zdjęć z miniformami utworzonymi z poprzyklejanej tu i ówdzie gumy do żucia. Niedawno te same prace wystawiono na Documenta w Kassel, co – o zgrozo – umacnia wizerunek artystki jako fotograficznej rejestratorki przeżutej balonówki.
Jest jeszcze jeden z „Abakanów” Magdaleny Abakanowicz, umieszczony w dziale... Genital Panic, naprzeciwko ocierającej się o pornografię wideoinstalacji Carolee Schneemann.