W istnienie Libertas Polska powątpiewano już podczas kampanii przed eurowyborami, żartując, że to wykreowany przez prezesa TVP Piotra Farfała dla doraźnych celów twór medialny, w którym wirtualne jest wszystko, z wyjątkiem poparcia w sondażach, wynoszącego zresztą 0 proc. Dziś telefony ludzi z LPR i Młodzieży Wszechpolskiej odpowiedzialnych za organizację partii milczą, a centrala Libertasu w Alejach Ujazdowskich zniknęła. Na bramie i domofonie brak szyldu partii, na dzwonek nikt nie odpowiada, a listonosz zapewnia, że od wyborów nikogo tu nie było.
Zdaniem Tomasza Sommera, redaktora naczelnego „Najwyższego Czasu!”, kandydującego w wyborach z list Libertasu, z jednej strony „nie jest prawdą, że Libertasu nie ma, bo jest, ale w uśpieniu”, choć z drugiej „prawdopodobnie nie będzie on działał”.
Podobno w sprawie, co dalej robić, trwają głębokie namysły z udziałem UPR, Romana Giertycha, Zdzisława Podkańskiego z partii Piast i Jerzego Roberta Nowaka z Radia Maryja. – Nowa przestrzeń się generuje – zapewnia Sommer.
– Czy Libertas istnieje? Wątpię. Zresztą nie obchodzi mnie to – oznajmia Dariusz Grabowski, jeszcze niedawno kandydat Libertasu z Mazowsza. Dziś nie ma kontaktu z nikim z partii, a kampanię wyborczą nazywa dramatyczną pomyłką i źródłem wielkiego osobistego żalu, jaki ma do paru osób, chociaż szczegóły, jeśli pozwolimy, zachowa dla siebie.
– Moim zdaniem Libertasu już nie ma. To umarło śmiercią naturalną – spekuluje Andrzej Grzesik, sekretarz generalny Partii Regionów i kandydat Libertasu na europosła ze Śląska. Zresztą partia ta ledwo żyła już przed wyborami, czego najlepszym dowodem jest to, że Grzesik na swoją kampanię nie dostał ani złotówki, ani plakatu, ani nic, a Ganleya nawet na oczy nie widział.