Optymiści wróżyli, że jest szansa na 1 proc. Realiści byli zdania, że jeśli będzie 0,5 proc., to powinniśmy się cieszyć, bo inni mają dużo gorzej. Okazało się, że produkt krajowy brutto Polski (PKB) w drugim kwartale wzrósł o 1,1 proc. Kiedyś taka wielkość byłaby powodem do płaczu, ale dziś, gdy cała Europa pogrążyła się w recesji, to rewelacja. Oznacza to, że w tym roku Polska nie zanotuje ujemnego wskaźnika PKB. Jeśli prawdą są przepowiednie ekspertów, że coś drgnęło i Europa zaczyna się już dźwigać z kryzysu, to i nam będzie łatwiej się z nim zmagać. Lokomotywą naszej gospodarki jest eksport – jeśli wzrośnie popyt na polskie towary, to na tym skorzystamy. Drugą lokomotywą jest popyt konsumpcyjny, czyli nasza ochota do robienia zakupów, którego paliwem jest tzw. optymizm konsumencki. Ten zaś rośnie. Jak w ostatnich dniach podał Instytut Ipsos, w sierpniu zanotowano wzrost o 8 proc., do poziomu nienotowanego w całym roku. Zwraca uwagę intrygujące zjawisko – poziom optymizmu konsumenckiego jest dużo wyższy od pojawiających się w ankietach ocen na temat stanu gospodarki.
Do dwóch lokomotyw ciągnących polską gospodarkę premier Tusk doliczył także trzecią: swój rząd. Za największą zasługę uznał to, że nie uległ naciskom prezydenta i opozycji, by walczyć z kryzysem zadłużając budżet i wydając pieniądze byle wydawać. I to prawda. Podczas pierwszego, być może najtrudniejszego, okresu kryzysu rząd zdał egzamin. Nie tylko nie zadłużając kraju bez potrzeby czy udzielając gwarancji dla lokat bankowych, ale także studząc niepokoje związane z załamaniem w gospodarce światowej. Tworzenie wrażenia, że jesteśmy solidną wyspą pośród rozszalałego oceanu – co było odbierane przez ekspertów jako wyraz braku realizmu – przyniosło w sumie pozytywne rezultaty.