Marcin Król doniósł do „Polityki” (nr 32), że jestem bezczelny. Nie zraniło mnie to ani uraziło, gdyż to samo mówili mi liczni nauczyciele ze szkół podstawowych i liceów, przez które przeszedłem, i niekiedy nawet relegowali mnie ze swoich placówek. Oczywiście, pod pozorami bezczelności ukrywam cały bezmiar czułej nieśmiałości, ale tak przecież tłumaczy się każdy bezczelny. Marcina Króla wzburzyło, iż napisałem, że w swoich wypowiedziach na temat PRL „staje na granicy uczciwości”. Faktycznie jest to zwrot nieszczęśliwy i krzywdzący. Bardzo przepraszam. Powinienem był napisać „na granicy obiektywnego spojrzenia na rzeczywistość”. W tym samym liście pisze bowiem konsekwentnie Marcin Król: „Ludwik Stomma uważa, że PRL wspaniale inwestowało w naukę. Wolne żarty”. Nic nie piszę o żadnych wspaniałościach, ale owszem, że inwestowało nie mniej i nie gorzej niż dzisiejsze władze. A w niektóre kierunki nawet hojniej. Ktoś powie, że przypomnienie studiów etnologicznych to pars pro toto, ale nie mam tu ambicji do toto. Jako student etnografii Uniwersytetu Warszawskiego jeździłem szereg razy na opłacane w całości przez uczelnie (dojazdy, zakwaterowanie, wyżywienie) badania terenowe. Później jako młody asystent woziłem moich z kolei studentów w ciągu dwóch lat do dziewięciu wybranych miejsc w Polsce (łącznie ponad cztery miesiące badań) na tych samych warunkach. Już jako adiunkt KUL „podłączyłem się” (tak się wtedy mówiło) pod tak zwane problemy węzłowe. Był to rządowy program zmierzający do centralizacji nauki, w ramach którego, przy odrobinie pomysłowości, każdy mógł znaleźć swoją działkę w myśl zasady: robić swoje i nie oglądać się na idiotyzmy. Znakomitym przykładem był tutaj profesor Marceli Kosman, który napisał świetną pracę „Chrystianizacja Litwy”.