W weekendy i urlopy ciągnie nas do lasu i nad wodę. Zjawisko to może mieć korzenie nawet w zapisie genetycznym potomków dawnych mieszkańców puszcz i bagien, którymi jesteśmy. Taki bowiem był cały pas naszej strefy klimatycznej, od Anglii po Syberię, jeszcze kilkaset lat temu. Wzrost miast wymusił rozwój rolnictwa, a ono sięgnęło po nowe tereny. Znajdowały się one głównie w lasach liściastych – grądach, oraz na obrzeżach bagien i wylewających rzek. Rozwój przemysłowy, włączając kolejnictwo, nie tylko przyśpieszył wyrąb lasów, ale i ich przebudowę, głównie na monokultury sosnowe.
Co nam zostało w Polsce z tych dawnych czasów? Lasów ok. 100 tys. km kw., stanowiących ok. 28 proc. powierzchni kraju (w tym 80 proc. lasów państwowych). Badano potencjalną przydatność gleb polskich dla lasów, okazało się, że mogłyby rosnąć na 98 proc. powierzchni, w tym grądy na ok. 42 proc. Obecnie zresztą zwiększa się lesistość kosztem nieużytków.
Las iglasty
Paradoksalnie, najwięcej spacerowej przyjemności daje droga przez ubogi w gatunki wysokopienny las sosnowy, położony na marnych glebach, zwany borem. Las ten nastraja optymistycznie, zapewne z powodu jasności i dobrej widoczności (nie gubią się w nim dzieci!), czuć zapach żywicy. Lasy sosnowe zajmują ok. 3 proc. powierzchni Polski i 10 proc. powierzchni leśnych, najwięcej ich na Mazowszu i Podlasiu. Najczęstszą domieszką iglastą są w nim świerki, jodły, modrzewie, jałowce; liściastą – brzozy i dęby.
To tu stąpa się po miękkich mchach, latem zbiera jagody, borówki i kurki, a pod jesień prawdziwki i podgrzybki.