Jeszcze niedawno Bałtyk był jeziorem. Dopiero gwałtowne ocieplenie klimatu 10 tys. lat temu stopiło lodowce skuwające północ Europy i podniosło poziom Atlantyku o kilkadziesiąt metrów. Wystarczająco dużo, by ocean przelał się do bałtyckiego jeziora i stworzył jedno z najmłodszych mórz na świecie. Wczesny Bałtyk był inny niż dziś, zalewał dużą część Szwecji i Finlandii. Wycofał się stamtąd dopiero po stopnieniu gigantycznego lodu, a Skandynawia, dotąd przygniatana jego ogromnym ciężarem, najzwyczajniej się uniosła. Skandynawia ciągle się podnosi, już niebawem, za kilkanaście tysięcy lat, wynurzy się dno Zatoki Botnickiej i odetnie ją od reszty morza.
Niedostrzegalna ruchomość Skandynawii kształtuje morze, jakie znamy. Ma wpływ na wygląd plaż, na południu szerokich, łagodnych, wręcz do bólu monotonnych, za to na północy krętych, poszatkowanych zatokami i przybrzeżnymi wyspami. Polska linia brzegowa ma raptem 800 km z okładem, za to szwedzka, najdłuższa w Europie, to aż 43 tys. km skalistych zawijasów. Ale Szwed czy Fin, w przeciwieństwie do Polaka albo Litwina, nie ma w co wbić plażowego parawanu. Bałtyk faluje z północy na południe i tylko po naszej stronie buduje piaszczyste plaże.
Ale co nam po jednych z najwspanialszych piasków w Europie, skoro każdego lata amatorzy kąpieli, mimo żaru lejącego się z nieba, szczękają zębami. – Pogoda na Wybrzeżu zależy przede wszystkim od układu wiatrów nad północnym Atlantykiem – mówi gdański oceanograf Sławomir Swerpel. A bliskość Atlantyku sprawia, że nad Bałtykiem wieją głównie wiatry zachodnie. To one ponoszą winę za zmorę miłośników morskich kąpieli, zjawisko upwellingu, gdy woda z głębin wypływa na powierzchnię. Kierunek wiatrów ma inną doniosłą konsekwencję: decyduje o smaku bałtyckiej wody.