Starsi stażem koledzy z wyższością obserwują debiutantów. Ci po pierwszym inauguracyjnym posiedzeniu nie czują się tam jeszcze jak u siebie w domu, czyli w Sejmie. Obce miejsce zbliża ludzi. – Powoli wznosimy się na europejski poziom kontaktów. Prawie ze wszystkimi posłami z PiS jestem już po imieniu, a w Sejmie nawet ze sobą nie rozmawialiśmy – mówi Elżbieta Łukacijewska (PO). Dodaje, że jeszcze nie przełamała lodów ze Zbigniewem Ziobrą, ale jest na dobrej drodze, bo ten w Brukseli po raz pierwszy powiedział jej „dzień dobry”. – Ci, którzy brylowali w naszym Sejmie, tu są onieśmieleni. Oby to nie była cisza przed burzą – mówi Joanna Skrzydlewska (PO), najmłodsza polska europosłanka.
Przepastne gmachy parlamentu w Brukseli (gdzie posłowie pracują w komisjach, w grupach politycznych i na posiedzeniach nadzwyczajnych) oraz w Strasburgu (gdzie zjeżdżają raz w miesiącu na sesje plenarne) mogą onieśmielać. – Niezawodnym GPS po korytarzach, przejściach i biurach są asystenci, których wielu eurodeputowanych dostało w spadku po byłych – mówi Marek Siwiec (SLD).
Rodziny w odstawkę
Joannę Senyszyn (SLD) pod swoje skrzydła wzięła była asystentka Genowefy Grabowskiej, której nie powiodło się w tych wyborach. – Jest młodą socjalistką z krwi i kości. Do tego świetnym przewodnikiem i organizatorem – mówi Senyszyn. Dzięki Tadeuszowi Cymańskiemu (PiS) na lodzie nie zostanie była asystentka Ewy Tomaszewskiej, która przegrała bój o euromandat. – Świetnie mówi po angielsku, a gdy zniknie mi z oczu, to w parlamencie pracuje ponad 3 tys. tłumaczy, co daje mi wielki komfort, dopóki sam nie stanę się poliglotą – mówi Cymański.
Na tłumaczach jednak nie zawsze można polegać.