Prezydent Obama zdecydował się wesprzeć gospodarkę pakietem stymulacyjnym sięgającym 800 mld dol. Należy to dodać do sumy biliona dolarów wydanych już na ratowanie banków oraz ponad 2 bln pożyczek udzielonych im przez bank centralny USA, czyli Fed.
Pożyczki Fed są zabezpieczone przejętymi w zastaw papierami wartościowymi (choć Fed akceptował i takie obligacje, których wartość jest wątpliwa). Z kolei pomoc udzielona przez rząd bankom wiązała się z przejmowaniem części ich akcji i aktywów (choć pieniędzy poświęconych na odkupienie od banków toksycznych aktywów rząd na pewno w całości nie odzyska). Tymczasem środki, które w ramach pakietu stymulacyjnego chce wpompować do gospodarki administracja Obamy, to dla państwa czyste koszty. Ich finansowanie nie jest zabezpieczone ani dodatkowymi dochodami, ani żadnymi aktywami, które przejmowałby rząd. W całości zwiększają więc one amerykański deficyt budżetowy, który sięgnie w 2009 r. astronomicznej kwoty niemal 2 bln dol. (odpowiednik prawie 14 proc. PKB Stanów Zjednoczonych i 3 proc. PKB całego świata). Po to, by dzisiaj sfinansować tę monstrualną dziurę, trzeba pożyczyć od prywatnych inwestorów z całego świata kapitał, sprzedając na rynku obligacje skarbowe. A po to, by kiedyś ów dług wraz z odsetkami spłacić, trzeba będzie w ten czy inny sposób obciążyć amerykańskich podatników.
W Unii Europejskiej krajem, który podąża niemal dokładnie śladem Amerykanów, jest Wielka Brytania.
Zachowanie Brytyjczyków różni się jednak od działań większości krajów Unii
– w znacznej mierze wpływ na to mają Niemcy. Uważają bowiem, że stymulowanie gospodarki dodatkowymi rządowymi wydatkami lub radykalnymi cięciami podatków jest ryzykowne, bo prowadzi do silnego wzrostu zadłużenia państwa. W trakcie kilku przedkryzysowych lat, po okresie sporych deficytów, Berlinowi udało się wreszcie w latach 2007–2008 zbilansować budżet i odwrócić trend wzrostu relacji długu publicznego do PKB.