Choć naukowcy spierają się, czy klimat w Polsce rzeczywiście się zmienia, to na pewno letnie burze powodują zniszczenia i straty. Można się przed nimi ubezpieczyć, ale trzeba wiedzieć jak. Studiując Ogólne Warunki Ubezpieczenia (OWU) powinniśmy zwracać uwagę na definicje poszczególnych zdarzeń objętych ochroną. Takie sytuacje jak huragan, zalanie czy deszcz są tam szczegółowo opisane. Bywa, że takie same ryzyka w różnych ofertach definiowane są inaczej. Na przykład uderzenie pioruna to „wyładowanie elektryczne działające bezpośrednio na przedmiot objęty ubezpieczeniem”. Z OWU droższej polisy, nawet tej samej firmy, dowiadujemy się, że to samo uderzenie pioruna oddziałuje również „pośrednio”. To słowo-klucz, które otwiera drogę do odszkodowania, gdy piorun dostanie się do instalacji elektrycznej i zniszczy pralkę lub telewizor.
Nie wszystkie ryzyka są przez ubezpieczyciela zdefiniowane, co również może stwarzać problemy. Mimo że nad terytorium Polski przechodziły już trąby powietrzne, to w OWU nie ma o nich mowy. Dla firm ubezpieczeniowych wciąż są zjawiskiem zbyt rzadkim. Pozostaje więc definicja silnego wiatru lub huraganu. Towarzystwo Warta odpowiada za szkody wyrządzone przez wiatr wiejący z prędkością min. 88 km/h (czyli o mocy 10 w skali Beauforta). Ponieważ taki wiatr wyrywa drzewa z korzeniami, właściciel domu o delikatniejszej konstrukcji powinien zastanowić się nad ofertą innej firmy, która bierze odpowiedzialność za szkody wyrządzone przez wiatr wiejący z niemal dwukrotnie mniejszą siłą (40–50 km/h).
Przy okazji warto sprawdzić AC samochodu. Podczas letnich nawałnic, gdy samochody jeżdżą w kałużach po osie, łatwo zassać wodę do silnika. – Ponieważ takich przypadków jest ostatnio sporo, ubezpieczyciele coraz chętniej wycofują się z ich ochrony, wyłączają to ryzyko z pakietu – ostrzega dyr.