Czterdzieści lat temu Neil Armstrong, amerykański astronauta, postawił stopę na Księżycu. Można zaryzykować stwierdzenie, że to jedno z najdonioślejszych wydarzeń ubiegłego wieku. Z perspektywy czasu wyraźnie widać, że to gigantyczne przedsięwzięcie było przede wszystkim kolejnym spełnieniem odwiecznego i niewygasającego pragnienia człowieka poznania i odkrywania Nowego i Niepoznanego. Nawet jeśli wyprawy księżycowe były propagandową rywalizacją dwóch systemów politycznych, to z perspektywy czterdziestu lat ten motyw traci na znaczeniu.
Patrząc z dystansu czterech dekad, warto zauważyć, że z perspektywy „ziemskich korzyści” program Apollo był przedsięwzięciem zupełnie niepraktycznym i niepotrzebnym. Owszem, znane są również powszechnie przytaczane opinie, że loty na Księżyc przyniosły ogromny postęp technologiczny, którego sztandarowym symbolem jest patelnia teflonowa. Zapewne przyniosły, ale przecież, kiedy myślimy o tej wyprawie, to nie o patelni myślimy. Takie wydarzenie może raczej wywoływać dreszcz Wyprawy w Nieznane, ciekawość Nowego, smak ryzyka, fascynację zastosowanymi rozwiązaniami, a nawet w końcu dumę z całego rodzaju ludzkiego.
Być może podczas wypraw Kolumba i Magellana odkryto jakiś nowy rodzaj beczki, który spowodował rewolucyjny postęp w przechowywaniu zapasów żywności, jednak przecież nie pragnienie odkrycia beczki kierowało Kolumbem.
Ale wyprawa na Księżyc ma jeszcze bardziej podniosłe znaczenie niż wyprawy Wielkich Żeglarzy w XV w. Oto bowiem Życie pod postacią Neila Armstronga wydostało się poza ziemską atmosferę, przeleciało tysiące kilometrów próżni i znalazło się w innym świecie poza Ziemią. To drugi wielki skok Życia.