Moment na weto został wybrany nieprzypadkowo. Gdyby decyzja zapadła dzień wcześniej, byłby jeszcze czas, aby Sejm przedłużył obrady. Byłaby szansa, że takie weto zostałoby odrzucone, ponieważ SLD znalazłby się w trudnej sytuacji – trwało akurat głosowanie nad nowelizacją budżetu, bez przerwy słychać było, że nie ma na szklankę mleka dla biednych dzieci, a rząd oszczędza na najuboższych. Sojusz zaś szedłby po raz drugi ręka w rękę z prezydentem i popierał go wyłącznie dlatego, że mediom publicznym nie gwarantuje się w czasie kryzysu prawie 900 mln zł.
Teraz jednak Sejm poszedł na wakacje, weto będzie głosowane najwcześniej pod koniec sierpnia, a więc jest czas na polityczne targi. SLD jest w tej sytuacji, że może podbijać stawkę i zwracać się w tę stronę, gdzie aktywów do zyskania jest najwięcej. Dziś dużo do zaoferowania mają PiS i prezydent.
Nie bez powodu weto tak bardzo ucieszyło przewodniczącego KRRiT Witolda Kołodziejskiego, który od razu zawołał, że ta ustawa nigdy nie powinna wejść w życie. Otóż KRRiT, gremium zużyte, w którym aktualnie rządzą PiS z Samoobroną, może teraz wybrać rady nadzorcze telewizji i innych spółek, pozbyć się kłopotliwego dla wszystkich Piotra Farfała i usadowić na fotelu prezesa TVP bliskiego prezydentowi Sławomira Siwka. Ma nawet czas na wybór rad spółek regionalnych, a więc posad do rozdania jest dużo. Tych z wysokiego szczebla i tych mniej widocznych, ale chętnie przyjmowanych przez partyjny aparat. PO takich atutów nie ma i Sojusz może liczyć co najwyżej na zyski przyszłe i niepewne. Z tego to powodu upadła już jedna ustawa medialna, gdy okazało się, że PO nie gwarantuje wystarczającej liczby stanowisk właśnie w terenie. SLD ma więc czas, aby kalkulować, co się bardziej opłaci.
Z punktu widzenia prezydenta i PiS jedynie weto otwierało im drogę powrotu do władzy w mediach publicznych.