Znajoma lekarka (mój rocznik) zapytała po przyjacielsku, czy na starość psuje mi się słuch, „bo u mężczyzn to się zdarza”. Odpowiedziałem, że niestety nie, a „niestety” z powodu tego, co słyszę dookoła. W Radiu TOKFM wysłuchałem rozmowy z minister Jolantą Fedak. Pani minister znalazła się w centrum uwagi mediów z powodu konfliktu ze swoją zastępczynią, która złożyła rezygnację. Słuchając minister Fedak, ja sam byłem gotów złożyć rezygnację ze stanowiska radiosłuchacza.
Pani minister mówi bowiem polszczyzną, która nie przystoi absolwentce uniwersytetu, członkini Rady Ministrów. Jak powiedziała, pracuje na swoim stanowisku „PÓŁTOREJ roku”. „Widzę TĄ ogromną aktywność kobiet” – dodała, ale w jej przypadku nie jest to chyba aktywność w nauce języka ojczystego. Dość częsty kiedyś błąd, dziś za błąd nie uchodzi, może zdarzyć się nawet ministrowi, zwłaszcza z PSL – pomyślałem – ale, niestety, minister Fedak mówi także „TĄ ustawę”, „TĄ dymisję”. Powiedziała też, że „ustawodawstwo było poprawiane »w różnych okresach czasu«”, po czym przeszła do kwestii bezrobocia. „Poziom bezrobocia” (zamiast po prostu „bezrobocie”) wynosi 10 proc. Na pożegnanie minister zapewniła, że „wyszliśmy z konsultacją ustawy”. Typowy żargon urzędniczy.
Zanim zdążyłem wyjść z odbiornika, minister „wyszła z projektem ustawy” i rozpoczęła się dyskusja publicystów. Doświadczony publicysta, częsty gość mediów, wychowanek Instytutu Historii UW, z uporem godnym lepszej sprawy mówił, że pieniądze „skądś trzeba WZIĄŚĆ”. Publicysta ten pisał kilka miesięcy temu, że Polska po II wojnie światowej niekoniecznie musiała zostać sowieckim satelitą.