Ostatnia seria poważnych awarii kolejowych w Warszawie i Gdańsku sparaliżowała ruch na wiele godzin i to w szczycie wakacyjnego sezonu. Kolejarze po każdym sądnym dniu najczęściej obwiniają nieprzyjazną pogodę i nieustanne kradzieże elementów sieci trakcyjnej. Ale wiele problemów wynika także z fatalnego stanu kolejowej infrastruktury i przestarzałego taboru, bardzo wolno wymienianego na nowy. Nic dziwnego, że pod względem liczby uruchamianych pociągów i przewożonych pasażerów nasza kolej wypada marnie, nie tylko w porównaniu z Niemcami czy Szwajcarią, ale nawet z Czechami. W jednym tylko jesteśmy lepsi: w wymyślaniu kolejnych typów połączeń i wprowadzaniu na nie odrębnych biletów.
Najdroższe i najszybsze (co nie znaczy, że naprawdę szybkie) są ekspresy – InterCity i EuroCity. Ceny biletów na nie są takie same, ale żeby pasażerom nie było łatwo ocenić oferty, różnią się dopłatami za obowiązkową miejscówkę. Tańsze są połączenia pospieszne i pociągi uruchamiane pod nazwą Tanie Linie Kolejowe. W tych pierwszych miejscówek nie ma, ale w drugich już są i to obowiązkowe. Nawet pociągi osobowe mogą przyprawić o ból głowy – większość z nich obsługuje spółka PKP Przewozy Regionalne. Ale na Mazowszu jeżdżą wyłącznie składy Kolei Mazowieckich, a na niektórych trasach Dolnego Śląska – Dolnośląskich. Każda ze spółek ma, oczywiście, odmienną taryfę.
Od niedawna na torach pojawiła się jeszcze jedna kategoria pociągów, która wywołała olbrzymie zamieszanie.
To InterRegio spółki PKP Przewozy Regionalne – nieco tańsze od pospiesznych, droższe od osobowych, o raczej niskim komforcie, ale za to przyzwoitej prędkości. Ten dziwny twór okazał się tego lata dość popularny, choć mało kto wie, dlaczego w ogóle się narodził.
Źródeł InterRegio trzeba szukać w przeprowadzonej pod koniec ubiegłego roku reformie kolei.