Tragedii zawsze więcej niż Ajschylosów i Eurypidesów, chociaż zdarzają się tragedie przewidywalne. Dawno już zauważono, że Generalny Koordynator Wszystkiego jakoś nie słucha prognoz coraz liczniejszych pogodynek. Walka z żywiołem wpisała się więc w tradycję walk i zmagań zapełniających karty naszej historii, zagłuszając pytania, jak długo trwać będzie liczenie na cud i wizyty dygnitarzy, zastępujące antypowodziową infrastrukturę.
W Ludowej wylanie rzeczułki umożliwiło towarzyszom wylanie jednego z sekretarzy, który podpadł centrali. Najwięcej kłopotów miał pion techniczny ówczesnej telewizji: do wiadomości o wylaniu rzeczułki wmontowywano kadry z wystąpienia z brzegów Amazonki, żeby decyzja góry miała nasiąkającą wodą i szlamem podkładkę. W III RP powódź z roku 1997 zabrała ze sobą premiera, przypominającego podtopionym o sensowności ubezpieczeń. Niestety, premier również nie ubezpieczył się od wpadki. Wypłynął dopiero po latach. A po tamtej ocierającej się o horror powodzi pozostało utrzymane w stylistyce czarnego humoru zapewnienie:
– I niech ktoś powie, że nam się nie przelewa.
Oraz warte przypomnienia słowa publicystki „Niedzieli” Ewy Polak-Pałkiewicz: „Czy powódź w Polsce jest odpowiedzią Boga na modlitwę Ojca Świętego w czasie ostatniej pielgrzymki? Czy jest odpowiedzią na nasze prośby o przemianę serc w Polsce?”. Poczekajmy, kto wie, czy znowu nie usłyszymy, że to, co spotkało mieszkańców południa Polski, to kara boska za wielogłos o sprawach gejów, o aborcji i metodzie in vitro. Jak powiada mój znajomy, fraszkopis zresztą i cynik:
Trzeba zwalczać in vitro,
Jak nie kijem, to mitrą.
Zwalczających nie zabraknie: w przyszłości nie tak odległej snuć będą wspominki, jak to przekreślili szatańskie plany, wiele ryzykując.