Archiwum Polityki

Co by było, gdyby

Gruzińska policja brutalnie stłumiła manifestacje opozycji, prezydent Micheil Saakaszwili zbiegł z rezydencji, a Rosja postawiła armię w stan gotowości, by w razie potrzeby bronić granic Osetii Płd. i Abchazji. Taki fikcyjny kryzys miała do rozwiązania setka młodych dyplomatów z Niemiec, Francji i Polski, którzy zjechali do Warszawy na symulację obrad ministrów spraw zagranicznych Unii Europejskiej. I jak to w Unii, ugrzęźli w całodziennym pacie.

Czy wysłać unijnych obserwatorów? A może negocjatorów? Dokąd? Do Tbilisi? Do Moskwy? Wpierw do Tbilisi czy do Moskwy? A może jednak na odwrót? Delegacja belgijska apelowała o dyscyplinę i jak najszybsze przygotowanie oświadczenia, a prezydencja szwedzka próbowała przyspieszać obrady, przeprowadzając głosowania nieprzewidziane regulaminem. Na próżno, bo Francja, niezadowolona z odrzucenia jej pomysłów, konsekwentnie bojkotowała cudze propozycje. Kompromisu nie przybliżył nawet wniosek delegacji niemieckiej, by proponowane poprawki zapisywać w nawiasach kwadratowych.

Obrady uratowali Włosi: zanim cokolwiek postanowimy, Javier Solana powinien zadzwonić do prezydentów Saakaszwilego i Miedwiediewa, by wyjaśnić sytuację. – Rzeczywiste spotkania unijnych ministrów przebiegają dużo sprawniej – pokrzepia prof. Dietmar Herz, politolog z uniwersytetu w Erfurcie, który przysłuchiwał się symulacji.

Polityka 28.2009 (2713) z dnia 11.07.2009; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 11
Reklama