Każda powódź na Podkarpaciu jest inna. Teraz woda przyszła nagle, wystarczyła jedna wielka chmura. Że nadciąga, wiedziano w Centrum Zarządzania Kryzysowego podkarpackiego wojewody. Radary meteo ją pokazywały, na monitorach miała kolor czerwono-pomarańczowo-brązowy, barwę zagrożenia. Opady punktowe trudne są do sprognozowania, nie da się przewidzieć, że ulewa spadnie dokładnie w jakimś miejscu. Oberwanie chmury, lało nie dłużej niż godzinę. – Ale że będzie aż tak, to przerosło moją wyobraźnię – przyznaje Stanisław Szynalik, kierownik WCZK. Zaczęło lać nad Brzezinami i Wielopolem Skrzyńskim; Wielopolka, potoczek właściwie, rozbuchała się, zaskakując nawet najstarszych. O godz. 18 wiadomo było, że pod wodą są już Łączki Kucharskie i zagrożone są Ropczyce, że woda dotrze tam ok. godz. 21. Centrum starało się ostrzec i poderwać na nogi wszystkich, wójtów, sołtysów, do Ropczyc wysłano 400 strażaków i pododdział wojska, wydano z magazynów 35 tys. worków, 60 pontonów i łodzi. – Ale niewiele dało się już uratować – przyznaje kierownik Szynalik.
A przecież czasu od powodzi stulecia nie zmarnowano, zmodernizowano wały wiślane za 120 mln zł pożyczki z Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Zmienił się system monitorowania i ostrzegania. Każda gmina ma centrum zarządzania kryzysowego, komputer i sieć radiową, Internet, komórki. System osłony hydrologiczno-meteorologicznej jest dobry. Straż pożarna została wyposażona gruntownie w potrzebny sprzęt. W magazynach zgromadzono milion worków. Zbiorniki retencyjne na Sanie w Solinie, na Wisłoku w Besku i na Ropie w Klimkówce dają poczucie bezpieczeństwa. Tylko Wisłoka ma słabą retencję i dlatego wciąż sprawia kłopoty. Ochrona przed powodzią miasta i gminy Mielec powróciła na listę indykatywną programu strukturalnego Infrastruktura i Środowisko.