Przez całe lata żyłem w przekonaniu, że jajka choć smaczne i niezbędne w wielu potrawach są szkodliwe dla zdrowia. Różne diety pozwalały na zjadanie jednego lub dwu tygodniowo. Większa ich liczba miała powodować nadmiar cholesterolu, co pociągało za sobą sklerozę, a nawet zawał. A ja tak lubię omlety, jaja sadzone, na twardo (np. z kawiorem) czy prostą chłopską jajecznicę z kiełbasą. Nie poddawałem się więc szantażowi uczonych mężów i starałem nie zmieniać swoich kulinarnych obyczajów.
Ostatnio przeżyłem wstrząs. W jednym z magazynów niedzielnych znalazłem artykuł, w którym udowadniano – oczywiście na podstawie badań naukowych – iż jadanie jaj wpływa dodatnio na stan ludzkiego organizmu. A cholesterol jak wiadomo dzieli się na ten zły – szkodliwy dla człowieka, i dobry – wręcz niezbędny do funkcjonowania ludzkiego organizmu. Z konkluzji tekstu wynikało, że bez lęku o swoje zdrowie mogę jadać tyle jaj, na ile mam ochotę.
Nie wpadłem jednak w euforię. Zacząłem zastanawiać się, kto finansował owe badania. W tekście nie powoływano się na żadne źródło pieniędzy. Nie wspominano o hodowcach drobiu i właścicielach ferm produkujących jaja. Lektura nie spowodowała mego przejścia na wyłącznie jajeczną dietę. Żyję i jadam bez zmian.
Liczne enuncjacje prasowe i filmy telewizyjne zohydziły miłośnikom ryb jadanie filetów z pangi. Ta doskonała – moim zdaniem – ryba żyje w delcie Mekongu, który nie należy do najczystszych rzek. Prawdę mówiąc bardziej przypomina ściek niż górski strumień. Dzięki tym relacjom sprzedaż ryb z wietnamskiej rzeki spadła drastycznie. A ja lubię pangę obgotowaną w warzywnym wywarze, a potem zapieczoną pod obfitą kołderką ze startego parmezanu.