W latach 1947–1950, jako 9–12-letni chłopiec, przebywałem w Berlinie, w Polskiej Misji Wojskowej, której szefem był mój wuj płk (później generał) Jakub Prawin. Misja mieściła się wtedy na Schlüterstrasse 42, dwa kroki od reprezentacyjnej dzisiaj ulicy Kurfürstendamm. Z owych czasów pamiętam kobiety w eleganckich futrach, które spacerowały po ulicach zburzonego miasta, prowadzając rasowe psy. Patrzały pod nogi i zbierały niedopałki papierosów. Pamiętam imponujące młodemu chłopcu mundury oficerów z różnych państw, którzy przychodzili na rozmowy i przyjęcia.
Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, czym zajmowali się pracownicy Misji. Zrozumiałem to dużo później, a ostatnio po przeczytaniu świetnej książki prof. Kochanowskiego. W owym czasie Niemcy podzielone były na cztery strefy okupacyjne. Nie było jeszcze przesądzone, czy powstanie kilka państw niemieckich. „Blok demokratyczny strefy radzieckiej jest za jednością przyszłych Niemiec, podczas gdy w Bawarii, Hesji i Wirtembergii dają się odczuć ruchy separatystyczne i antydemokratyczne” – raportował Prawin w 1946 r. Znany dyplomata amerykański George F. Kennan już wtedy uważał, że „lepsze podzielone Niemcy, w których przynajmniej Zachód będzie zaporą przeciw siłom totalitarnym, niż zjednoczone Niemcy, które dopuszczą te siły do Morza Północnego”.
Polskę w stosunkach z Niemcami czekała ogromna praca.
Jak przezwyciężyć nienawiść i pragnienie zemsty? Jak ukarać winnych potwornych zbrodni na narodzie polskim? Jak repatriować do kraju tysiące wywiezionych rodaków? Jak rewindykować polskie mienie, zrabowane i wywiezione do Niemiec? Jak wysiedlić z Polski miliony Niemców, kiedy uwolnić jeńców niemieckich, zatrudnionych w polskich kopalniach? Jak targować się w trójkącie Warszawa–Moskwa–Berlin o najbardziej korzystne wytyczenie granicy polsko-niemieckiej?