Amerykański bank Goldman Sachs znany jest u nas jako ten, który korzystał z wiedzy i doświadczenia byłego premiera, a dzisiaj celebryty Kazimierza Marcinkiewicza. Jednak w ostatnich tygodniach o Goldman Sachs głośno było w świecie z innego powodu – w I kwartale 2009 r., ku zdziwieniu analityków, zarobił 1,8 mld dol. Co więcej, ogłosił, że jak najszybciej zwróci pieniądze, przekazane w ramach rządowej pomocy jesienią ubiegłego roku. Dzięki temu przestaną go obowiązywać limity w wynagradzaniu szefów i zatrudnianiu obcokrajowców. Takie restrykcje bardzo bolą.
W inwestorów wstąpiła ostatnio nadzieja, że najgorsze za nimi, zaczyna się wytęsknione ożywienie. Bo przecież skoro sektor bankowy jako pierwszy doświadczył kryzysu, to również od niego powinny wyjść impulsy pobudzające gospodarkę. Także inne amerykańskie banki, między innymi JPMorgan Chase i Wells Fargo, osiągnęły dobre wyniki. Gdyby analizować je w oderwaniu od innych danych, można by obwieścić koniec recesji. Niestety, rzeczywistość jest mniej różowa.
Większość banków wciąż nie ma dobrych wiadomości dla akcjonariuszy.
A zyski Goldman Sachs również budzą wiele wątpliwości. Są podejrzenia, że to efekt sztuczek księgowych. Żeby uspokoić rynki finansowe, amerykańskie władze zdecydowały się na realizację niezwykłego pomysłu: postanowiły ujawnić wyniki najnowszych stress tests (testy wytrzymałościowe), które służą do oceny kondycji poszczególnych banków. Nowością nie są same testy, przeprowadzane regularnie we wszystkich krajach, ale podanie ich wyników do wiadomości publicznej. Timothy Geithner, amerykański sekretarz skarbu, zdecydował się na ten zabieg, chcąc uspokoić obywateli, którzy ze swoich podatków finansują największy program ratowania sektora finansowego w historii.
Testy polegały na przyjęciu różnych scenariuszy rozwoju amerykańskiej gospodarki.