Etap Lipsk–Karl-Marx-Stadt, 190 km długości. Słynny wjazd na ścianę płaczu, wzgórze Meerane, uważane wtedy za najtrudniejszy fragment wyścigu. Niektórzy zsiadają z rowerów i szczyt zdobywają zwykłym truchtem. Jak na dzisiejsze standardy to najwyżej premia górska III kategorii, ale wówczas Meerane budziło lęk. Po pokonaniu ostrego zakrętu przed kolarzami pojawiała się kilkusetmetrowa ścianka. Kto w porę nie zmienił przełożenia, nie miał szans. Stanisław Królak, lider polskiej ekipy, nie był specjalistą od wjazdów. Na szczycie Meerane stracił do Włocha Aurello Cestari 3 minuty.
Bohdan Tuszyński, sprawozdawca Polskiego Radia, wspominał potem, że wprost z Meerane dziennikarze pognali na metę do Karl-Marx-Stadt. Tam oczekiwano na samotnego Włocha, który uciekał rywalom. Dostrzeżono sylwetkę kolarza w chabrowej koszulce włoskiej ekipy. Ktoś krzyknął: Cestari! Tuszyński jednak dostrzegł, że to nie Aurello, ale Staszek Królak. Polacy też jechali w chabrowych strojach, przysługujących liderom klasyfikacji drużynowej. Po tym etapie Królak przywdział koszulkę lidera. Dowiózł ją aż do mety w Pradze. Został pierwszym polskim zwycięzcą Wyścigu Pokoju. Był 1956 r.
Pompka w tunelu
Cała Polska nazywała go Staszkiem. Chłopak ze wsi Las, przylegającej do Wawra (dzisiaj to osiedle w warszawskiej dzielnicy Praga Południe). Kiedy kończyła się wojna, miał 14 lat. Był silny, wytrzymały i ambitny – dobry materiał na kolarza. Trenował w stołecznym klubie Sarmata, a potem w Legii. Jego sąsiadem w Lesie był Henio Łasak, o rok młodszy od Staszka. Też zajął się kolarstwem, ale sportowych sukcesów nie odniósł, został trenerem. Później uznano go za najwybitniejszego szkoleniowca w tej dyscyplinie. Spod jego ręki wyszli Ryszard Szurkowski, Stanisław Szozda i dziesiątki innych świetnych cyklistów.