Przypomnijmy: znakomity artysta, nadzieja polskiej wiolonczeli, zwycięzca kilku międzynarodowych konkursów i laureat Paszportu „Polityki” w 2002 r., pięć lat temu zachorował na raka mózgu (bardzo złośliwa odmiana glejaka gwiaździstego). Przeszedł cztery operacje; ostatnia, podczas której wycięto mu kawałek prawej półkuli mózgowej, spowodowała początkowo paraliż lewej strony ciała. Później stwierdzono jeszcze kolejnego, nieoperowalnego guza pnia mózgu. Dawano mu parę miesięcy życia, i to w najlepszym razie na wózku.
Stało się inaczej. Dziś po guzach nie ma śladu. Dominik chodzi prawie normalnie, tylko lekko utykając. Uczy studentów w łódzkiej Akademii Muzycznej i uczniów w szkole muzycznej na ulicy Rojnej. W zeszłym roku obronił doktorat. A 16 maja (niemal dokładnie w piątą rocznicę koncertu inauguracyjnego festiwalu w Łańcucie, który musiał odwołać z powodu choroby) wystąpił jako solista na koncercie w Filharmonii Łódzkiej z miejscową orkiestrą pod batutą Massimiliana Caldiego. Wykonał utwór, który napisała dla niego łódzka kompozytorka Olga Hans. Zagrał go już po raz drugi; prawykonanie nastąpiło 18 stycznia, w warszawskim Studiu im. Witolda Lutosławskiego, z Polską Orkiestrą Radiową pod dyrekcją Łukasza Borowicza. Tego samego, z którym dał ostatni przed długą przerwą, już w chorobie, koncert w Białymstoku i z którym nagrał płytę z koncertem wiolonczelowym Schumanna. Płyta otrzymała Fryderyka, a Dominik odebrał nagrodę z dwuletnim opóźnieniem właśnie na styczniowym koncercie. Płakał ze wzruszenia, płakała cała sala.
Spróbuj inaczej
To nie był zwykły powrót uzdrowionego artysty. To było również prawykonanie pierwszego w historii muzyki koncertu wiolonczelowego granego jedynie prawą ręką. Bo lewa ręka Dominika jest wciąż niesprawna.