Jacek Żakowski: – Co pan pomyślał na wieść o zbliżeniu Wałęsy z Ganleyem?
Timothy Garton Ash: – Po pierwsze, że Lech znów robi nam numer.
To dobrze czy źle?
Gdyby on rzeczywiście robił to za pieniądze, w moich oczach byłoby to żenujące i kompromitujące.
Wałęsa sam to mówi.
No, to mamy duży problem.
Były prezydent nie może przemawiać za pieniądze?
Może. Większość to robi. Bush, Clinton, Blair. Ale kiedy polityk w swoim kraju związany jest z partią prointegracyjną i popierającą traktat lizboński, a za granicą wspiera eurosceptyków odrzucających traktat, jest to niepoważne. Tu chodzi o sprawy zasadnicze dla Polski i dla Europy. To mu odbiera powagę. A to przecież jest uosobienie legendy Solidarności, były prezydent Polski, laureat pokojowego Nobla. Jego głos był znaczący w Europie. Polska nie ma wielu takich osób. I Europa też nie ma ich wielu. Szkoda tego głosu. Mam nadzieję, że on zdaje sobie z tego sprawę. Traktat lizboński jest nam bardzo potrzebny. I to szybko. Bo straciliśmy całą dekadę na mało owocną debatę instytucjonalną.
Problem polega na tym, że Wałęsa poparł ugrupowanie antyintegracyjne, czyli w istocie antyeuropejskie.
Ta antyeuropejskość nie jest oczywista. Zresztą, nie wszędzie Libertas jest tak radykalny jak w Irlandii, która zablokowała traktat. Ale opinia Irlandczyków już się poważnie zmieniła. Wygląda na to, że w drugim referendum traktat zostanie przyjęty.
Chyba że Ganley ściągnie do Irlandii Wałęsę…
Wałęsa jest wielkim mówcą, ale nie po irlandzku. Myślę, że jednak kryzys jest dla Irlandczyków bardziej przekonujący.
Więc Wałęsa nie zrobi wielkiej szkody Europie i Unii?