To oczywiście informacja tajna – ABW, która zapewnia łączność szyfrową kluczowym instytucjom w państwie, uprzejmie odmawia odpowiedzi na jakiekolwiek pytania w tej sprawie. Sądząc po zapotrzebowaniu, liczbę polskich szyfrantów można szacować na 1–1,5 tys. Najwięcej musi ich mieć oczywiście wojsko i służby specjalne (500–1000 osób), dalej Ministerstwo Spraw Zagranicznych do porozumiewania się z ambasadami (ok. 100–150 osób), policja, która dysponuje łącznością szyfrową na poziomie komend rejonowych (7) i dwa resorty siłowe – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oraz Ministerstwo Obrony Narodowej. Szyfrantów zatrudnia też Narodowy Bank Polski.
Zawód ten nie wymaga szczególnego wykształcenia. Do szyfrowania wystarczy znajomość matematyki na poziomie matury, sam kurs przygotowawczy trwa kilka miesięcy, a szyfrantami zostają najczęściej wojskowi o niższych stopniach: sierżanci albo chorążowie. Od wykształcenia znacznie ważniejsza jest wierność i dyskrecja – szyfrant ma wgląd w treść tajnej komunikacji i zna techniki kodowania, na które polują obce wywiady. Dlatego musi nie tylko otrzymać poświadczenie bezpieczeństwa na poziomie „ściśle tajne”, ale przejść też trzymiesięczną weryfikację, podczas której służby drobiazgowo prześwietlają jego życiorys, majątek i życie prywatne. – Szyfrant nie może mieć długów, przyjmować narkotyków ani prowadzić rozwiązłego trybu życia – mówi dr Jan Bury z Uniwersytetu Kard. Stefana Wyszyńskiego, zajmujący się łącznością szyfrową.
Tak sprawdzony szyfrant rozpoczyna dość niewdzięczną karierę zawodową. Pracuje w odosobnieniu, ze względów bezpieczeństwa musi uważać na każdą zawieraną znajomość, a jego życie osobiste stale jest pod lupą kontrwywiadu. Jeśli trafi do placówki dyplomatycznej, zostaje „więźniem” ambasady.