Archiwum Polityki

Bezbronny jak delfin

Jej droga do delfinów, fok i żółwi morskich na Wschodnim Wybrzeżu USA zaczęła się od traszek i kijanek na warszawskim Żoliborzu.

Godzina 2.30. Wyrwana ze snu Julika przeciera oczy. Jej pager pulsującym dźwiękiem sygnalizuje, że do skrzynki dotarła wiadomość: „Delfin wyrzucony na plaży w Brooklynie, na wysokości 186 ulicy, kontakt do Jamesa Smitha”. Julika sięga po notes i długopis; jeszcze kilka telefonów – po dodatkowy personel, do świadka zdarzenia, na policję i może wybiec z domu. Za kwadrans jest w bazie, gdzie przesiada się do ambulansu przystosowanego do przewozu zwierząt. Tam czekają na nią współpracownicy. Do akcji potrzebny jest zespół 4–5 specjalistów.

Julika Wocial pracuje w Riverhead Foundation for Marine Research and Preservation, niezarobkowej organizacji w stanie Nowy York, zajmującej się ratowaniem wyrzuconych na brzeg, zabłąkanych lub chorych ssaków morskich i żółwi. Fundacja zatrudnia ośmiu stałych pracowników i kilkudziesięciu wolontariuszy oraz stażystów. Oprócz czynnej przez całą dobę telefonicznej linii ratunkowej, fundacja prowadzi szpital dla ocalonych zwierząt, w którym rolę łóżek pełnią wypełnione wodą baseny, a pacjentami opiekują się biolodzy. Po leczeniu zwierzęta są wypuszczane do oceanu, tym razem z przyczepionym do ciała nadajnikiem satelitarnym, notującym ich położenie. Dane te są cennym źródłem wiedzy o zwyczajach morskich zwierząt w ich środowisku naturalnym.

Basen izolatka

Gdy wybierała oceanografię na Uniwersytecie w Gdańsku, możliwości pracy w tej dziedzinie wydawały się zerowe, a studia w najlepszym wypadku mogły być uznane za czyste hobby. To było połączenie fizyki, chemii, biologii i geologii – opowiada o swoich studiach.

Kiedyś ze Szwecji przywiozła omułka, małża z gatunku omułków nieco większych niż występujące w Polsce. Przeszmuglowała go przez granicę w słoiku, wdmuchując tlen przez słomkę po coca-coli.

Polityka 19.2009 (2704) z dnia 09.05.2009; Ludzie i obyczaje; s. 90
Reklama