Archiwum Polityki

Przyjaciel narkomanów

Rozmowa z Saszą Ciechanowiczem, szefem Akcji Humanitarnej, organizacji pozarządowej z Petersburga.

Piotr Pytlakowski: – Komu pan pomaga?

Sasza Ciechanowicz: – Dzieciom ulicy, narkomanom i prostytutkom. Ludziom po prostu.

Jak w Rosji człowiek odkrywa w sobie poczucie takiej misji?

Ja odkryłem niespodziewanie. Mieszkam w Petersburgu, ale urodziłem się w stolicy Białorusi, a w dodatku po ojcu mam polskie korzenie. Skończyłem studia historyczne i pracowałem w Akademii Nauk. Siedziałem w archiwach i tylko to mnie pasjonowało. I nagle, kiedy zagrzebałem się po uszy w Rosji XVI-wiecznej, w Iwanie Groźnym, w 1992 r. zadzwoniła z Francji znajoma. Powiedziała, że organizacja humanitarna Lekarze Świata chce w Petersburgu otworzyć swoje biuro, bo u nas jest straszna bieda, dzieci żebrzą na ulicach. Prosiła, żebym im pomógł.

Od Francuzów pan się dowiedział, że Petersburg pogrąża się w nieszczęściu? Mieszkał pan tam i nie widział tej biedy?

Coś tam wiedziałem, ale niewiele, bo byłem molem książkowym, żyłem w innym świecie. A kiedy wyszedłem na ulicę, dostrzegłem krajobraz po pierestrojce. Padały nierentowne zakłady, głównie zbrojeniowe, lawinowo wzrosło bezrobocie. Rodzice pili na umór z rozpaczy, a dzieci wałęsały się po ulicach. I wiele z nich tam zostało. Zobaczyłem swoje miasto z tej wstydliwej strony, a oczy otworzyli mi, trzeba przyznać, Francuzi z Lekarzy Świata. Zostałem koordynatorem ich misji.

Wielka i dumna matka-Rosja przyjęła pomoc obcych ot tak, bez wstydu?

To były lata paraliżu społecznego. Demokracja obywatelska dopiero się rodziła, a państwo było bezradne wobec problemu. Szczególnie w Petersburgu. To miasto w Rosji jest niczym Kraków w Polsce – inteligenckie, z tradycją i bogatą historią, z artystami, sztuką alternatywną.

Polityka 19.2009 (2704) z dnia 09.05.2009; Świat; s. 82
Reklama