Bajnai nie ma wiele czasu – zaledwie rok do następnych wyborów parlamentarnych, oczywiście jeśli nie zostanie wcześniej obalony przez opozycję lub ulicę. Jedno wszakże jest pewne: nie będzie gorszy od poprzednika, Ferenca Gyurcsanya.
Ten ostatni uciekł przed odpowiedzialnością za fatalną sytuację ekonomiczną Węgier, składając pod koniec marca dymisję. Był pierwszym szefem rządu, któremu na demokratycznych Węgrzech udało się wywalczyć drugą kadencję dla Węgierskiej Partii Socjalistycznej. Za cenę kłamstw w kampanii wyborczej, potem ujawnionych w przemówieniu na zamkniętej konwencji posłów WPS. Szybko to przedostało się do mediów, a zaraz potem polityka przeniosła się na ulice Budapesztu. Nawet sprzyjające lewicy media z ulgą przyjęły ustąpienie Gyurcsanyego i przypominają, że w wyniku jego samobójczego przemówienia w Budapeszcie pojawiły się barykady, podpalono siedzibę publicznej telewizji i nie udało się przeprowadzić żadnych znaczących reform.
Mimo tej krytyki Gyurcsany został ponownie wybrany na przewodniczącego partii przewagą aż 85 proc. głosów. Zaakceptowano też wysuniętego przez niego kandydata na nowego szefa rządu – 41-letniego Gordona Bajnaia, który na zasadzie konstruktywnego wotum nieufności, popartego przez Wolnych Demokratów, został siódmym premierem demokratycznych Węgier. Wygląda na to, że Gyurcsany nadal, z tylnej ławy, będzie kierował rządem i dlatego postawił na współpracującego z nim od lat Bajnaia.
Kim jest nowy premier?
Był jednym z dwóch bezpartyjnych ministrów w rządzie Gyurcsanya, w którym od maja 2008 r. kierował resortem rozwoju regionalnego, a następnie gospodarki. Przedtem działał w biznesie. Z Gyurcsanyim poznał się na studiach na budapeszteński Uniwersytecie Ekonomicznym. Wystąpił z socjalistycznej młodzieżówki, założył Niezależną Organizację Studencką i w 1987 r.