Archiwum Polityki

Umarł król

Za życia koronowano go na władcę narkobiznesu, a żyć potrafił z rozmachem, otoczony orszakiem wiernych druhów. Ale kiedy umarł we własnym łóżku, po cichu i jakby wstydliwie, nikt łzy nie

Jerzy W., znany jako Żaba, lat 63, był główną postacią toczącego się przed warszawskim sądem procesu narkotykowego. 29 oskarżonych o udział w handlu narkotykami na wielką skalę, setki świadków (w tym kilku koronnych ze Stanisławem Sz. na czele), bogaty materiał dowodowy.

Żaba otwierał listę podsądnych, numer drugi przypadł jego żonie Lucynie (59 lat), zwanej Baśką. Prokurator obsadził ich w głównych rolach, bo uznał, że Żaba i Baśka kierowali procederem. Oficjalnie szefem był Żaba, ale – jak to w małżeństwach bywa – nim rządziła Baśka. Trzymała go twardą ręką. Tak naprawdę to ona miała handlowy łeb. – Żaba bez Baśki zapiłby się na śmierć – mówi Karol Z. (dane zmienione), wychowanek Żaby w przestępczym fachu. – To ona wymyślała strategię, lokowała pieniądze. Baba o silnym charakterze, trochę zołza, a trochę kokietka. Żaba do końca swoich dni świata poza nią nie widział.

Karol Z. zasiadł na tej samej ławie oskarżonych. Na początku procesu Żaba oświadczył mu, że waha się, bo ma do wyboru: albo 15-letni wyrok, co w jego wieku oznaczało dożywocie, albo współpracę z prokuratorem, a w zamian nadzwyczajne złagodzenie kary. Zdecydował się na drugie rozwiązanie, obciążał innych. Tak skończyła się ich przyjaźń.

Kilka miesięcy temu Żaba dostarczył sądowi zaświadczenie lekarskie. Miał raka płuc z przerzutami. Koledzy podejrzewali, że to jakaś ściema i Żaba znów kupuje sobie wolność. Sąd zwolnił go z aresztu, miał odpowiadać z wolnej stopy. Dwa tygodnie temu Żaba umarł we własnym łóżku, po prostu zasnął i już się nie obudził. Jak na gangstera miał łagodną śmierć. Odszedł, a z nim kolejna legenda mafijnego świata.

Urok osobisty

Według prokuratora Jerzy W. był niepracującym rencistą osiągającym z tego tytułu 460 zł miesięcznie.

Polityka 18.2009 (2703) z dnia 02.05.2009; kraj; s. 32
Reklama