Arnau Leixà ma 8 lat i wspina się od trzech. Po głowach i ramionach ludzi tworzących bazę dobiega do Manela. Stawia mu stopę na łydce, z tyłu, tuż pod kolanem. Potem na udzie, pod pośladkami – z tłuszczu i mięśni robi się tam specjalna półeczka. Teraz pas i, hop!, jest już na ramionach. Wdrapuje się na Eduarda, Victora, potem Clarę, Laurę i Aďdę, która zaciskając zęby walczy o utrzymanie równowagi. Jeszcze tylko wejść na sześcioletnią Monikę i na sekundę unieść rączkę. Udało się, tłum wiwatuje. Arnau jest 12 m nad ziemią, na wysokości dachu trzypiętrowej kamienicy. Mówi, że się wtedy nie boi.
Castellers, czyli budowniczy castells, dosłownie – zamków, konstruują ludzkie wieże. Obok pa amb tomàquet – chleba z pomidorem, FC Barcelony i kościoła Sagrada Família, to największy powód do dumy, a przy okazji ulubiona rozrywka mieszkańców Katalonii.
W sezonie, który trwa prawie cały rok, występ którejś z pięćdziesięciu colles, czyli grup castellers, można zobaczyć w każdy weekend. Najważniejsze z pokazów transmituje na żywo katalońska telewizja TV3, a „La Vanguardia”, „El País” i wszystkie lokalne dzienniki zamieszczają komentarze do niedzielnych występów. Częściowo katalońskie linie lotnicze Spanair pomalowały najnowszego Airbusa w barwy mistrzowskiej grupy z Vilafranca. Hiszpania ma corridę, my mamy castellers – lubią powtarzać katalońscy patrioci.
„Buduj z nami wieże!” – zachęca wlepka w barcelońskim metrze. Tak promują się Castellers de Barcelona, najstarsza colla w mieście, której w przyszłym roku stuknie czterdziestka. Licząca około czterystu aktywnych członków grupa to, według zwyczaju każącego wymieniać w nazwie najwyższą wzniesioną konstrukcję, colla de nou, czyli dziewięciu pięter.