Marzena i Regina w 2007 r. Przed dyżurem, o godzinie przed piątą rano, kłócą się o łazienkę, chociaż było ustalone, która korzysta pierwsza. Jest to nie do wytrzymania: Marzena (wtedy 29 lat) stoi nad zlewem, naciąga palcami skórę twarzy (wygląda się przy tym głupio), gdy nagle wchodzi zaspana Regina (wtedy 42 lata) i siada na klozet. Halo? Przepraszam? – pyta Marzena.
Regina miała ciężkie życie. To o niej na drzwiach hotelowej windy ostatni mężczyzna (technolog) wydrapał kluczem w olejnej farbie „Regina is dead forever”. Regina drze się, aż inne dziewczyny drą się, że potrzebują spokoju. Proszę bardzo. Korzystaj. Nie zależy mi – Marzena owija się ręcznikiem. I wydaje jej się, że Regina płacze, ale może to woda z kranu.
Marzena w 2000 r.
Na starcie w hotelu nie trzeba mieć żadnych znajomości. Szukasz pracy, jedziesz do Warszawy (Rzeszowa, Katowic), pokazujesz papiery pielęgniarskie i zawsze są wolne pokoje. Mieszkania są dwu-, trzy- i czteroosobowe. Trafiasz na zupełnie przypadkowe koleżanki (różny wiek, różne podejście). A potem na przykład były sytuacje, że koleżanki się nie dogadywały i w tym samym pokoju jedna słuchała radia, a druga oglądała telewizję.
Marzena (wtedy 22 lata) przyjeżdża do hotelu z południa Polski. W dziewięciometrowym pokoju ma stolik, krzesło, szafkę, półkę i tapczan. Koleżanka z pokoju obok jest na urlopie, nie zakluczyła drzwi, być może sama także okaże się osobą otwartą. Ze wsi od Marzeny wiele dziewczyn idzie pracować do służby zdrowia (ciekawi ludzie) i jedzie do miast (szersze horyzonty). W mieście wzrasta szansa zapoznania kogoś sensownego na całe życie. Miasto ze wszystkimi swymi obietnicami przetacza się za oknem pokoju Marzeny.