O Jezu, zabili generała! – krzyczy kurier Jan Gralewski, znajdując martwego Sikorskiego w pałacu gubernatora. Niewykluczone, że podobny okrzyk wyda zrozpaczony widz w czasie projekcji filmu „Generał. Zamach na Gibraltarze”. Sprawcą zabójstwa jest historyk Dariusz Baliszewski, a odpowiedzialność za współudział w tej zbrodni ponosi firma TVN, która wspaniałomyślnie dała pieniądze na produkcję filmu (i serialu!). Na korzyść reżyserki Anny Jadowskiej przemawia to, że prawdopodobnie nie miała świadomości współudziału w podejrzanym przedsięwzięciu. Tak się pechowo złożyło, iż całkiem niedawno dokonano ekshumacji zwłok nieszczęsnego generała i eksperci wykluczyli wersję zamachu, do której zdążył się przywiązać Baliszewski. Tymczasem film jest wierną ilustracją jego fantazji. Generał w czasie pobytu na Bliskim Wschodzie wszedł w posiadanie ważnych dokumentów w sprawie katyńskiej: ich ujawnienie może zagrozić spójności antyhitlerowskiej koalicji. Gubernator Gibraltaru, gdzie w drodze powrotnej do Londynu ląduje Sikorski, szykuje zamach, wykorzystując polskich spiskowców reprezentujących niechętną Naczelnemu Wodzowi orientację wśród władz emigracyjnych. Czeski pilot Edward Prchal też jest wtajemniczony („Masz wystartować i zaraz potem wodować!” – rozkazuje mu gubernator). W akcji wykorzystani zostaną przebywający akurat na Gibraltarze aktorzy, którzy odegrają scenę wsiadania do samolotu Sikorskiego wraz ze świtą (podczas gdy ciała zabitych już wcześniej zostały wniesione na pokład). Całkiem niezły pomysł, którego mógłby pozazdrościć Baliszewskiemu niejeden autor powieści kryminalnych. Ostatecznie „Generała” można by tak właśnie potraktować – jako tzw.