Martyna Bunda: – Dlaczego Japończycy, spotykając się przy herbacie, milczą?
Jacek Wan: – Mówimy o ceremonii herbaty? Goście sporo milczą, ale nie ma momentów krępującej ciszy. Każdy zna swoje miejsce i wie, kiedy i jaki gest wykonać. Na tych ceremoniach nie ma osób przypadkowych, więc każdy wie też, że ceremonia herbaty jest przede wszystkim kontemplacją.
Kontemplacją herbaty?
Nie. Pór roku, fenomenów przyrodniczych. Żeby się w Japonii spotkać przy herbacie, szuka się szczególnej daty – pełni księżyca po pierwszym przesileniu jesiennym, początku kwitnienia wiśni, kwitnienia śliwy. Pierwszego śniegu. Bo to są momenty, które przemawiają do wyobraźni.
Warto je zauważyć, ale i łatwo przeoczyć.
Kiedyś mnie zastanawiało, dlaczego mówi się powszechnie, że Japończycy żyją bliżej przyrody niż inne narody. Przecież tej przyrody specjalnie w ich życiu nie widać. No, może w architekturze odrobinę – to umiłowanie naturalnej formy drewna, wstawianie wszędzie słupów ze specjalnie krępowanych pni, te ogrody, gdzie choć wszystko przystrzyżone, to jedną gałąź zawsze puszcza się wolno i widać rękę człowieka w tworzeniu nienaturalnej natury. Ale to za mało, wziąwszy pod uwagę narodowy pracoholizm i to, jak niewiele czasu Japończycy spędzają w tych ogrodach. Ale znalazłem odpowiedź.
Jaką?
To było w herbacianym regionie Uji, nieopodal Kioto. Koniec października. Kręciłem się tam, szukając warzyw na straganie. Nagle wychodzi jedna sklepikarka do drugiej i stają pod klonem, który właśnie zrobił się czerwony. Swoją drogą czerwienienie klonu też jest świetnym pretekstem do ceremonii herbaty. I jedna sklepikarka mówi do drugiej tym swoim kiotyjskim akcentem: Ależ pięknie.