To, że podróż samolotem może być tania dla pasażera i dochodowa dla przewoźnika, udowodniła irlandzka linia Ryanair. Jeszcze w kwietniu 2008 r. Michael O’Leary, jej ekscentryczny prezes, chwalił się, iż pomimo ośmiokrotnie niższych cen niż w British Airways rentowność jego linii sięga 18 proc. Potem jednak ceny paliwa lotniczego gwałtownie wzrosły i przyszła światowa recesja, co postawiło na głowie całą kalkulację. Mimo to najwięksi operatorzy nie poddają się. W czwartym kwartale ub.r. Ryanair miał stratę operacyjną (101 mln euro), ale cały rok obrachunkowy (upływa 30 marca 2009 r.) zakończy kilkudziesięciomilionowym zyskiem. Jak na tym chmurnym niebie lawiruje?
Po pierwsze, zawiesza lub likwiduje rejsy, które przestają być dochodowe. Np. od 29 marca likwiduje aż 11 połączeń do Polski. Obniża też ceny biletów (w IV kwartale średnio o 9 proc. do poziomu 34 euro). Dzięki temu udało mu się powstrzymać spadek przewozów i zwiększyć przychody o 13 proc. Zarząd Ryanaira gotów jest niemal bilety rozdawać, bo uważa, że linia zarobi na dodatkowych opłatach i usługach. W IV kwartale ub.r. dodatkowe źródła dały 102 mln euro. To aż 22 proc. całości.
Ważnym elementem tego rachunku jest sprzedaż pokładowa napojów, hamburgerów, losów-zdrapek, gadżetów (ostatnio walentynkowych, po 22 euro). Na konta tanich linii coraz szerszym strumieniem płyną prowizje od właścicieli hoteli i wypożyczalni samochodów, którzy dzielą się kasą za rezerwacje dokonane przez pasażerów. Najbardziej jednak liczą się dodatkowe opłaty pobierane przy zakupie lotniczego biletu. A tu pomysłowość przewoźników wydaje się niewyczerpana.
Tabela tzw. opłat dodatkowych linii Wizzair liczy aż 25 pozycji
(Ryanair ma ich 15).