W latach 60. opowiadano w Polsce anegdotę: Słuchacze radia Erywań zapytują: – Czy jest wyjście z sytuacji bez wyjścia. Redakcja odpowiada: – Na pytania z zakresu ekonomii socjalistycznej nie udzielamy odpowiedzi. Był to dowcip. Dzisiaj na podobne pytanie respons musiałby pewnie brzmieć: – Nie wypowiadamy się o sytuacji w Strefie Gazy. I to jest tragedia. Tymczasem wyjścia rzeczywiście nie ma.
Żadne uczciwe państwo na świecie nie może sobie pozwolić, by jego obywatele żyli w ciągłym i usprawiedliwionym strachu przed spadającymi na nich znienacka bombami. Ma święty obowiązek, bez względu na koszta, dopaść i unieszkodliwić terrorystów, tym bardziej że imię ich jest znane, gdyż nie kryją się ze swoimi zbrodniami, a przeciwnie – szczycą nimi.
Tyle że mordercy z Hamasu są fundamentalistami i antyżydowskimi rasistami. Wiemy zaś z historii, co znaczy połączenie fanatyzmu religijnego, żądzy władzy, nienawiści etnicznej i pogardy dla życia człowieczego, w tym i własnych zwolenników. Z takimi ludźmi rozmowa jest niemożliwa. Owszem, czasem będą oni kluczyć, zawierać pozorne kompromisy czy rozejmy, ale zawsze będzie to tylko gra na czas. Potem nieuchronnie nastąpi recydywa już z tego najprostszego powodu, że ich pozycja oparta jest na terrorze i bez niej straciliby rację bytu.
Czy można ich wyniszczyć, co próbuje zrobić Izrael? Nie jest to możliwe, gdyż Hamas to nie tylko regularni bojownicy, ale także znaczna część tej cywilnej ludności, wśród której ofiary tak opłakuje humanitarny świat. Zresztą ofiary przywołują zemstę (w tym sensie jedynie umacniają Hamas), zemsta domaga się krwi. Przelana krew wymaga riposty i koło się zamyka. Jedynym bodaj skutecznym działaniem byłaby solidarna presja krajów Zachodu na znanych wszystkim sponsorów terrorystów z Hamasu.