Archiwum Polityki

Wąskie gardło dla tanich leków

Ma być tanio i oszczędnie – apelują urzędnicy Narodowego Funduszu Zdrowia, obserwując przekraczające już 7 mld zł wydatki na refundację leków. Ale nie wspiera ich w tym, podległy ministrowi zdrowia, Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, a konkretnie wydział importu równoległego, którego zadaniem jest dopuszczenie na polski rynek tańszych leków. Nasi hurtownicy muszą czekać na te decyzje, zamiast ustawowo zagwarantowanych 45 dni, nierzadko ponad rok!

Import równoległy polega na hurtowym kupowaniu leków w krajach, gdzie są one tańsze niż u nas, i sprzedawaniu ich na naszym rynku, w myśl unijnego prawa zezwalającego na swobodny przepływ towarów. Firma kupuje lek w zagranicznej hurtowni, przepakowuje i dodaje własną ulotkę informacyjną. Dzięki takim działaniom producenci zmuszani są do obniżania cen – np. w Wielkiej Brytanii nabywcy oszczędzają w ten sposób ok. 300 mln euro rocznie. W starej Unii import równoległy stanowi już 5–13 proc. rynku, a w Polsce wciąż tylko 0,7 proc. (na listach refundacyjnych jest obecnie raptem 7 leków z importu równoległego).

Na zezwolenia czeka 400 wniosków, co na nikim nie robi specjalnego wrażenia. „Do powstania opóźnień przyczynia się sytuacja kadrowa, do niedawna importem równoległym zajmowała się jedna osoba” – brzmi uzasadnienie, które otrzymaliśmy z biura prasowego urzędu rejestracji. Nie przekonuje to Andrzeja Nurczyka, szefa AN Pharmacy, który na wymagane zezwolenia dla 10 leków czeka już 274 dni, a rekordzista Fenistil żel otrzymał zgodę po 500 dniach. – Mam wrażenie, że niechęć do importu równoległego bierze się w Polsce z podszeptów koncernów farmaceutycznych, które boją się konkurencji – mówi Nurczyk.

Polityka 3.2009 (2688) z dnia 17.01.2009; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 8
Reklama