Tropi go policja i ABW, ale wciąż pozostaje nieuchwytny. Od lat nikt go nie widział i nikt nie wie, gdzie przebywa. Najbardziej poszukiwany gangster stolicy zapadł się jak pod ziemię.
Fizycznie go nie ma, ale jego cień wciąż pada na przestępcze życie Warszawy. Mówi się: za tym stoi Szkatuła, on maczał w tym palce, to zrobili szkatułkowi (określenie jego gangu). Rafał Skatulski ps. Szkatuła, lat 34, kawaler (ale nie samotny), wykształcenie zawodowe, wyrósł na capo di tutti capi.
Aby wdrapać się na szczyt gangsterskiej hierarchii, trzeba mieć charyzmę, za sobą bohaterskie czyny, trochę szczęścia i trafić na odpowiedni czas. Bez wątpienia los obdarzył Szkatułę wszystkim, co niezbędne. Miał cechy przywódcy, krew na rękach, los nad nim czuwał, kiedy wrogowie próbowali go zabić, aż w końcu trafił na moment, gdy w mafijnej Warszawie powstał wakat na posadzie wroga publicznego nr 1. Można rzec, że to dzięki przeznaczeniu wyrósł na bossa. Gwoli prawdy należy zaznaczyć, że wcześniej nic jego awansów nie zapowiadało.
Zwykły chłopak z Sielc (albo szerzej: z Czerniakowa).
To ten fragment Dolnego Mokotowa opiewał niegdyś Stanisław Grzesiuk, bard warszawskich przedmieść. To tu narodziła się legenda Felka Stankiewicza, Czarnej Mańki i warszawiaka-cwaniaka.
Legenda Szkatuły wyszła w świat z ulicy Iwickiej, ale wtedy była jeszcze skromna, uszyta na miarę drobnego wirażki z szarych mokotowskich kamienic. Wśród rówieśników dominował. Kiedy na początku lat 90. gang z Pruszkowa rozpalał wyobraźnię młodocianych złodziejaszków, Rafał oświadczył koledze z ulicy, że kiedyś to nie Masa i nie Kiełbasa będą rządzić miastem. – Powiedział, że przyjdzie czas, kiedy wszystkim pokaże, ile jest wart – wspomina jego dawny kumpel od piłki nożnej i pierwszych poderwanych panienek.