Archiwum Polityki

Kobieta czołg: Ewa Kopacz

Gdyby jej mąż miał więcej szczęścia w polityce, do tej pory leczyłaby dzieci w szydłowieckiej przychodni.

Pierwsze strony gazet jej nie pociągały, a na fotelu ministra zdrowia zasiadła dlatego, że hołduje dewizie: ja wam pokażę. To Kopacz, jak o nim mówi – czyli mąż – chciał zaistnieć w polityce. W 1997 r. wystartował do Sejmu z radomskiej listy Unii Wolności. Ewa zaangażowała się w jego kampanię całym sercem i rodzinnymi oszczędnościami – poszły na amatorskie ulotki. Te druki i organizowane przez nią poparcie miejscowej służby zdrowia przyniosły drugi wynik w okręgu. Ale do parlamentu wszedł tylko ten z pierwszym wynikiem, Piotr Nowina-Konopka. Wtedy Ewa postanowiła pokazać mężowi, że zrobi to lepiej, bo – jak mówi od tamtej pory – polityk powinien być przede wszystkim skuteczny.

Też zapisała się do Unii Wolności. – Po trzech miesiącach byłam szefem okręgu, a po pięciu wiceszefową na Mazowszu – wylicza obecna minister zdrowia. Po wygranych wyborach do sejmiku została radną, ale gdy powstała Platforma Obywatelska, z dotychczasową partią rozstała się bez żalu, nie zapisując się najlepiej w pamięci unijnych działaczy. W 2001 r. do Sejmu startowała z listy PO i wzięła pierwszy mandat. Pokazała.

Dzisiaj, gdy już wie, ile za karierę w polityce zapłaciła, próbuje racjonalizować ówczesną decyzję.

Nie zostawiła przecież rodziny (dziwne, że zarzuca się to tylko politykom-kobietom), ale wszyscy rozjechali się do różnych miast. Gdyby córka Kasia nie dostała się właśnie wtedy na Akademię Medyczną w Gdańsku, to – być może – matka nie zdecydowałaby się na wyjazd do Warszawy. Bo najważniejsza jest Kasia. Kopacz został w Radomiu. W kwestii męża Ewa Kopacz ma dziś do powiedzenia niewiele: – Nie dopilnowałam.

Polityka 1.2009 (2686) z dnia 03.01.2009; s. 36
Reklama