Archiwum Polityki

Prezydent stawia kropkę nad i

Prestiżowej katastrofy na brukselskim szczycie obawialiśmy się niepotrzebnie. Kiedy polski prezydent wszedł na salę obrad z ustami rozciągniętymi w charakterystyczny sposób, oznaczający, że jest mu strasznie wesoło, kiedy zaczepnie szturchnął premiera w plecy, a ten mu nie oddał, i kiedy wreszcie zajął krzesło, którego premier nawet nie próbował mu wyrwać – świat odetchnął, gdyż stało się jasne, że szczyt zakończy się pełnym sukcesem. Po kilku minutach prezydent mógł już z obrad szczytu wyjść, zostawiając rządowi dogadanie szczegółów sukcesu. Potwierdziło się, że kiedy dwaj najważniejsi polscy politycy występują razem, mogą dla kraju uzyskać więcej. Dzięki ich uporowi Polska wywalczyła nie tylko bezprecedensową dodatkową wejściówkę na salę obrad, ale także ważne dodatkowe miejsce przy stole podczas uroczystej kolacji. Trudno przecenić fakt, że przed posiłkiem dla Lecha Kaczyńskiego musiał się znaleźć nowy czysty talerz, sztućce i kieliszek, o czym, jak wiadomo, wcześniej prezydencja francuska w ogóle nie chciała rozmawiać. Bądźmy szczerzy, osamotniony premier nie byłby w stanie aż tyle uzyskać. Oczywiście, zdobyczy tych trzeba będzie w przyszłości bronić. Wiadomo, że dużym krajom unijnym nie w smak jest, że kraje średniej wielkości, takie jak Polska, rozpychają się przy stole i żądają dla siebie dodatkowej porcji, przez co automatycznie zmniejsza się szansa na dokładkę dla nich. Niewykluczone, że na kolejnych szczytach Francja i Niemcy będą naciskać, by przybywającemu prywatnie polskiemu prezydentowi nakładano na przykład mniej kartofli czy surówek. Takie praktyki powinny spotkać się ze stanowczym wetem strony polskiej, gdyż polska racja stanu wymaga, aby nasz prezydent jadł na koszt Brukseli zdrowo i możliwie dużo.

Polityka 43.2008 (2677) z dnia 25.10.2008; s. 4
Reklama