Ma 38 lat. Zmiażdżony nos, ciemne oczy. Andrzej Górecki był w Afryce przez dwa miesiące. Wspólnie z innym byłym więźniem Wojciechem Smoszną pomagali przy remoncie szkoły podstawowej i posterunku policji w 7-tysięcznej wiosce Sega w Kenii, 30 km od granicy z Ugandą.
Kiedyś Andrzej specjalizował się w dziesionach. To taki napad z nożem lub bejsbolem. – Najpierw typowałem. Ładna marynarka, krawat, aktówka. Śledziłem i atakowałem gdzieś w ciemnej bramie. Po napadach zajął się wyłudzaniem kredytów i handlem narkotykami. Miał średnio 4 tys. zł dziennie. – Zawsze liczyłem się z tym, że kiedyś za to zapłacę, a jednocześnie wierzyłem, że może mi się uda. Siedziałem pięć razy. W sumie 10 lat.
Po kolejnej odsiadce zostawiła go żona. Dom rodzinny to alkohol i ciemne sprawki. Przyjaciele też byli tylko od wódki i rozboju. – To było moje życie. Nie znałem innego.
W 2007 r. z polskich więzień wychodziło miesięcznie średnio ponad 5 tys. osób. Wiele z nich nie miało dokąd pójść. W Polsce nie ma zintegrowanej pomocy dla byłych więźniów. Do departamentu orzeczeń i probacji Ministerstwa Sprawiedliwości w 2007 r. zwróciło się wprawdzie 21 fundacji i stowarzyszeń z prośbą o fundusze na działalność postpenitencjarną. Ale zwykle traktują one pomoc więźniom jako jednorazową akcję: dożywienie, nocleg. Fundacji zaś, które byłym skazanym dają wikt, opierunek, wsparcie psychologów, szkolenie, a potem pracę – jest najwyżej siedem.
...siódmy anioł jest zupełnie inny, nazywa się nawet inaczej Szemkel...
– Ta Afryka to był pomysł mojego syna Krzysztofa – mówi Marek Łagodziński, założyciel i szef Fundacji Sławek – jednej z tych siedmiu.