Jest wreszcie pierwsza poważna ekspertyza stanu prawnego lustracji w Polsce, do której dotarła „Polityka”. Na zamówienie Platformy Obywatelskiej, która znów przymierza się do niezdefiniowanej operacji otwierania archiwów dla wszystkich, analizę obecnie obowiązującego stanu prawnego wykonał zespół naukowców Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego pod kierunkiem prof. Jacka Jagielskiego. To jest ekspertyza dla obowiązującego prawa (naukowcy nie zajmują się praktyką, pozostawiając z boku cały proces tak zwanej dzikiej lustracji) miażdżąca. Być może nie ma innej sfery, na dodatek dotykającej wrażliwej kwestii praw człowieka, uregulowanej tak niedbale, niespójnie i niezgodnie z elementarnymi standardami tworzenia prawa. Począwszy od samej definicji lustracji, której w żadnym akcie nie określono, poprzez system penalizacji, na kształtowaniu władz samego IPN kończąc. Prawne brakoróbstwo, będące efektem licznych nowelizacji, ścierania się nieprzemyślanych koncepcji lustrowania i udostępniania akt widać zarówno w ogólnie formułowanych celach, jak i w szczegółach. Na 140 stronach autorzy zbierają przepisy zawarte w bardzo wielu, na dodatek często nowelizowanych ustawach (podstawowymi są tak zwana lustracyjna i o IPN, ale przepisy rozsiane są po różnych aktach prawnych, w tym po ordynacjach wyborczych) i dochodzą do wniosku, że gdyby chcieć stworzyć prawo mniej więcej odpowiadające standardom dobrej legislacji, trzeba byłoby obie ustawy pisać od nowa.
Postulat minimum to wykonanie orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, który zakwestionował szereg przepisów, a także uwzględnienie wcześniejszych orzeczeń TK oraz praktyki sądowej, na przykład gdy chodzi o zdefiniowanie pojęcia świadomej współpracy. Usunięcia wymaga przepis, na podstawie którego powstaje katalog represjonowanych (był on ostatnio przedmiotem awantury, gdyż okazało się, że nie mieści się w nim Lech Wałęsa).