Uczniowie w Chinach mają w swych lekturach opowiadanie „Poziomka” Iwaszkiewicza, tymczasem polscy licealiści niczego, co wyszło spod pióra autora „Brzeziny”, nie znają. Dlaczego Iwaszkiewicz popadł w ostatnich latach w aż taką niełaskę?
Według nieżyjącego już Jana Walca – bezkompromisowego w swych sądach krytyka literackiego, związanego z opozycyjnym ruchem wydawniczym w czasach PRL – winę za to ponosi obojętność pisarza na dramatyzm wydarzeń okresu dwudziestolecia międzywojennego oraz wojny, a potem jego współpraca, jak to formułuje Walc, z „narzuconym Polsce reżimem komunistycznym”. Efektem był brak społecznego szacunku, który pozwala artyście trwać w dobrej pamięci czytelników po swojej śmierci. Wielkość Iwaszkiewicza byłaby więc wielkością tymczasową, zbudowaną na bazie zajmowanych przezeń stanowisk, przychylności cenzurowanych i zarządzanych przez państwo mediów, ułatwionego dostępu do druku.
Rzeczywiście, Jarosław Iwaszkiewicz był jedną z najbardziej prominentnych postaci polskiej kultury w czasach PRL. Szefował przez wiele lat Związkowi Literatów Polskich, był posłem na Sejm PRL, przewodniczył Polskiemu Komitetowi Obrońców Pokoju, otrzymał m.in. Order Budowniczych Polski Ludowej i Międzynarodową Nagrodę Leninowską. Wystarczy, żeby zobaczyć w nim reżimowego pisarza, korzystającego z przywilejów władzy i legitymizującego swą twórczością politykę satelickiego wobec ZSRR państwa.
Ale nawet Jan Walc, w swym artykule opublikowanym w drugoobiegowym „Biuletynie Informacyjnym” (nr 2/1980) na okoliczność śmierci autora „Tataraku”, podkreśla niejednoznaczny w sumie wizerunek pisarza: „Wszystko to pomieszane (.