Bruksela spuściła Sofii lanie. 23 lipca, w reakcji na raport o nikłych postępach Bułgarii w walce z korupcją, Komisja Europejska zamroziła co najmniej 600 mln euro z unijnych funduszy, odebrała dwóm bułgarskim agencjom płatniczym prawo do zarządzania unijnymi pieniędzmi i zagroziła Sofii dalszymi sankcjami – odebraniem praw członkowskich w głosowaniach wspólnotowych, wstrzymaniem rozszerzenia strefy Schengen i zaprzestaniem uznawania wyroków bułgarskich sądów w pozostałych krajach członkowskich. To najsurowsze kary w historii Unii.
Konsekwencje są poważne. Odnowienie akredytacji dla agencji rozdzielających pieniądze zajmie co najmniej rok, bezpośrednio zagrożone są bułgarskie fundusze strukturalne, których nie będzie jak wypłacić. Jest też cena polityczna: kompromitacja za granicą i rozłam w koalicji rządzącej, której część chce wojny z Komisją Europejską. – Bułgaria nigdy nie stawała dęba i rachowano, że Unia odwzajemni się tym samym. Ale się przeliczono – mówi Ivan Krastew, szef niezależnego Centrum Strategii Liberalnych w Sofii.
O sytuacji w kraju Bułgarzy mówią dosadnie: wszystko tu poplątane jak świńskie jelita
. Wiceminister sprawiedliwości, członek tureckiej partii Ruch na rzecz Praw i Swobód, pod tureckim nazwiskiem występował w rządzie, a pod bułgarskim robił interesy na boku. Na każdy rodzaj działalności miał też osobny paszport. Szef funduszu rozwoju infrastruktury dał lukratywne zlecenia przy budowie obwodnicy Sofii swojemu bratu. Z kolei brat premiera Sergieja Staniszewa dostał zlecenie na projektowanie kompleksu kilkuset apartamentowców w miejscowości Biała, w atrakcyjnej części bułgarskiego wybrzeża, chronionej programem Natura 2000. Wartość samego projektu to kilka milionów euro.
Dwóch biznesmenów wyprowadziło prawie 8 mln euro z funduszu przedakcesyjnego SAPARD, składając fałszywe wnioski o dofinansowanie, odkupując i odsprzedając między własnymi firmami stare maszyny do przetwórstwa mięsa, które w papierach figurowały jako nowe.