Starsza o sześć lat, z twarzą naznaczoną tułaczką po dżungli i nieleczonymi chorobami, ale z radosnym spojrzeniem Ingrid Betancourt podeszła do mikrofonu. Zdecydowanym gestem zdjęła wojskowy kapelusz, odsłaniając warkocz włosów ułożony nad czołem, i przez chwilę patrzyła na dziennikarzy, jakby ważąc pierwsze słowa po sześcioletniej niewoli. Te pół minuty namysłu transmitowały wszystkie stacje informacyjne świata. Tyle czekałam na tę chwilę, mam nadzieję, że będę umiała mówić. Moje uwolnienie to cud – powiedziała w bazie lotniczej Catam pod Bogotą.
Sławy uczyła się od dzieciństwa. Jej matka była zdobywczynią tytułu Miss Kolumbii i deputowaną do parlamentu z biednego okręgu południowej Bogoty. Ojciec był ministrem w rządzie dyktatora Rojasa Pinilli, a później ambasadorem Kolumbii w Paryżu i na służbie Johna F. Kennedy’ego w programie Sojusz dla Postępu, będącym odpowiedzią na rewolucję kubańską. Rodzice się rozwiedli, a ponieważ opieka nad dziećmi przypadła ojcu, Ingrid wychowywała się w Paryżu, w domu, w którym na ścianach wisiały sztychy Dürera, a bywalcem był Gabriel García Márquez.
Ukończywszy najlepsze szkoły i uczelnie, Betancourt została żoną francuskiego dyplomaty. Mieszkali w Nowej Zelandii, potem na Seszelach, ale małżeństwo, podobnie jak związek jej rodziców, zakończyło się rozwodem. Ingrid została instruktorką aerobiku, senatorem Kolumbii i kandydatką na urząd prezydenta z ramienia Zielonych. 23 lutego 2002 r. w trakcie kampanii wyborczej porwały ją Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii (FARC), kiedyś marksistowskie ugrupowanie komunistyczne, a obecnie producent i eksporter kokainy, rządzący trzecią częścią Kolumbii.
Karierę polityczną zaczęła od kampanii rozdawania prezerwatyw. W akcji chodziło nie tylko o antykoncepcję, ale też o potrzebę prewencji antykorupcyjnej w Kolumbii.